sobota, 31 grudnia 2011

ZDROWIA MIŁOŚCI SPEŁNIENIA MARZEŃ WSZELAKICH PO PROSTU WSZYSTKIEGO, CO NAJLEPSZE W 2012 ROKU


sobota, 24 grudnia 2011


Spokojnych, radosny, rodzinnych, śnieżnych ;), z mnóstwem wymarzonych prezentów świąt Bożego Narodzenia

życzą


Ania, Edyta i Adam


piątek, 23 grudnia 2011

Mamy za sobą kolejną nocną wizytę na dziecięcej izbie przyjęć, pierwszą wizytę u bardzo zmęczonego dyżurem okulisty i gwiazdkowy prezent dla Córki w postaci antybiotyku, a w radio kolejny raz złośliwie PIN się drze "świąteczny czas to radości czas"

Będzie kiedyś lepiej?

wtorek, 20 grudnia 2011

Hypnosie zabierz mnie w podróż

Nasza Córka jest w cichym spisku z Hypnosem i Morfeuszem!
Albo bogowie nas nie lubią!
Odkryliśmy to po kolejnej nocy z koncertem na dwa zdrowe niemowlęce płuca.
Nocne kołysanki mają co raz bardziej podejrzaną treść.
Kawy, kawy...

piątek, 16 grudnia 2011

Obudził mnie wczoraj telefon.
- Tylko się nie wygadaj siostra, przyjedziemy w sobotę rano - przeszedł od razu do sedna - pamiętaj to ma być niespodzianka. Jestem w pracy muszę kończyć. Ucałuj wszystkich.
To prawda! Nie wierzyłam! Mikołaj istnieje! Ten niespodziewany wigilijny gość, to nie były bajki!
Jednak wygadałam, ale tylko Mężowi. Nie wytrzymałam przecież do Polski! na Święta!!! przyjedzie Brat esz wraz z Córką, jej ulubioną już siedmiolatką!!!!!!!!!!!!!!!!!

Oj Bracie, Ty zawsze wiesz, co zrobić, żeby być w centrum uwagi ;))).

niedziela, 11 grudnia 2011

brrrrrrrrrr

Szablon bloga musi być jak krajobrazu za oknem.
Sypie. U Was też?

czwartek, 8 grudnia 2011

3 miesiące

temu w pewnym szpitalu trwały właśnie energiczne poszukiwania anestezjologa (doszło nawet do słów powszechnie uważanych za obelżywe). Adam trzymał mnie za rękę i opowiadał wszystkie możliwe dowcipy, niecenzuralne też. Lekarz, spożywając obok mnie sernik, tłumaczył neonatologowi, że Adam zasłużył żeby czekać na mnie w tym miejscu i bez względu na wszystko zobaczyć od razu Anię. Ja marzyłam tylko aby to wszystko nareszcie się skończyło, no i jeszcze o tym serniku, bo tak pięknie pachniał.

3 miesiące, 1/4 roku, 4,5 kg i w końcu rozmiar 56, mamy naszą Ankę (ze względu na nocne koncerty obecnie zwaną Piszczałką). Nie wiem, czy kiedyś przestanę uważać ją za największy cud jaki nas spotkał.

wtorek, 6 grudnia 2011

Trzy lata temu w godzinach wieczornych stałam się posiadaczką guli w gardle, nieco wilgotnych oczu i statusu narzeczonej, co było dla mnie niesamowitym zaskoczeniem (pewnie dlatego tak miło, pomimo okropnej zamieci i mrozu, wspominam tamten wieczór).
Ach ten szósty...

W tym roku zaspałam, zapomniałam napisać list do Mikołaja. Pewnie ma to jakiś związek z bujnym nocnym życiem prowadzonym od kilku dni przez Córkę. On jednak przyjechał, ale zamiast sani pod oknami stanął srebrny wóz z którego wysiadł brzuchaty człowiek z siwą brodą (może nie aż tak długą jak w książkach). Świat idzie do przodu, w kwestii prezentów też. W ubiegłym roku od tego brodacza dostałam wielkiego czekoladowego mikołaja, w tym ogromne paczki pieluch w gatunku ostatnio preferowanym przez Córkę, ach życie. Do Anki też przeszedł Mikołaj - z powodu niecierpliwości matki już parę dni wcześniej ;). Dostała kurnik. Biedne dziecko, od początku z wariatami.





Wiecie może, czy szanowny Święty przyjmuje jeszcze jakieś listy last minute, bo kilka życzeń mam?

czwartek, 1 grudnia 2011

Mogę sobie ponarzekać? Proszę, bo ja dzisiaj muuuuuuuszę, inaczej się uduszę!
Zbierało się i zbierało.
W szpitalu, w przychodni, w sklepie, znajomi, nieznajomi, dwie sąsiadki z bloku obok, sprzedawczyni z warzywniaka (dzisiaj). Słyszę: ILE MA MIESIĘCY? i wiem, że za chwilę usłyszę: ALE ONA MAŁA!.
Co wszyscy z tą wielkością! Jak nie wzrost to waga. Niedługo zacznę kłamać, żeby mieć święty spokój. Ludzie, bo ja w kompleksy i zgryzotę popadam, które potem muszę tłumić przy pomocy Raffaello i Inki karmelowej.
O szale na punkcie tych wymiarów w żadnej książce o dzieciach nie było, a coś tam zdarzyło mi się przeczytać.

A co tam, dla nas i tak Królowa jest tylko jedna:

piątek, 25 listopada 2011

Jest park w moim rodzinnym mieście w którym spędzałam z bratem i tatą sobotnie popołudnia w dzieciństwie - pewnie do tej pory pod drzewami można by znaleźć zakopane przez nas skarby. W liceum wraz z teraźniejszą panią architekt, teraźniejszym poważnym wiolonczelistą i przyjacielem, który niestety dorosłości z nami nie doczekał spędzałam najlepsze wagary - planując pomaturalną wolność (nasze nazwiska w dzienniku występowały kolejno po sobie - oj bardzo ciężko było wytłumaczyć nieobecność całej czwórki). Zamiast uczyć się do czerwcowych egzaminów z najlepszym przyjacielem obserwowałam ćwiczący między alejkami miejscowy klub piłkarski ;). Tam leżąc na trawie planowałam swoje wesele i nawet do głowy mi nie przyszło, że za kilka lat będę o tych chwilach Komuś opowiadać



a opowiadam, czasem słysząc w aguuu w odpowiedzi i nie dowierzając, że to wszystko dotyczy mnie. Uwielbiam te chwile i tegoroczną jesień.
Dobrze, że moja towarzyszka nie rozumie, co to wagary i ucieczka z języka polskiego ;)

sobota, 19 listopada 2011

Zasnąć stojąc w kolejce do kasy w Biedronce? - to jest możliwe!
Niniejszym dziękuję Panu, który stał za mną z kartonem mleka w ręku za kopanie w wózek ze śpiącą Anią i za słowa: rusz się gówniaro!
Od razu się obudziłam i odmłodniałam ;).

środa, 9 listopada 2011

- Ma-mo, ale ta pani jest bardzo biedna! Tu nie ma telewizora! - stwierdziła żywiołowa pięciolatka robiąc dzisiejszego wieczoru szybki przegląd naszego mieszkania.

Tak, niestety, to bolesna prawda o państwu S. - my nie posiadamy telewizora i nie zamierzamy go posiadać chyba, że Kurczak Mały go kiedyś zażąda ;).

piątek, 4 listopada 2011

Kurczak Mały

- Pani Córka waży tyle co kurczak na obiad - powiedziała niezbyt sympatyczna lekarka podczas pobytu Ani w szpitalu.

Ania urosła nieco, my odetchnęliśmy z ulgą, a mi nie śnią się co noc cyfry migające na liczniku wagi (pewnie teraz znajdę sobie inny koszmarek), ale przezwisko pozostało. Mam nadzieję, że nam je kiedyś nasz Kurczak Mały wybaczy.


środa, 2 listopada 2011

Zakończyliśmy październikową kampanię szpitalną.
Najpierw było o wadach wrodzonych,
później pojawił się temat wirusa,
skończyło się na bakterii, antybiotykach, igłach, kroplówkach, łzach, długich dniach i jeszcze dłuższych nocach.
Ania udowodniła, że jest najdzielniejszym człowiekiem jakiego znam i nie na darmo po Kimś odziedziczyła imię.
Ja oraz Adam dowiedzieliśmy się, że nie tylko w podczas studiów po kilku nieprzespanych nocach można funkcjonować, ba nawet pójść do pracy (Adam).

DO CHOLERY NIGDY WIĘCEJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

* a wiecie, że Szczęście mierzy się też w kilogramach, zwłaszcza kiedy Szczęście osiąga nieosiągalne 3 kg - ach wtedy to jest Szczęście!!!

piątek, 14 października 2011

Wszystkiego dobrego Panie nauczycielu!
Wraz z Córką życzymy Ci:
1. Tolerancyjnego Dyrektora ze spóźniającym się zegarkiem.
2. Samych klas matematyczno - fizycznych.
3. Mniej rad pedagogicznych i dziwnych ankiet.
4. A prywatnie więcej snu!

wtorek, 4 października 2011

3 października 2009 roku

Wczoraj była rocznica. Nasza druga. W tym roku, zamiast wymieniać przy czerwonym półwytrawnym marzenia na kolejny wspólny rok, przy zielonej herbacie powiedzieliśmy zgodnie nawzajem DZIĘKUJĘ, za ten miniony.


Marzenia nawet identyczne, jak się okazało, też są, ale radość z tego, co nas spotkało dużo większa. Na ich realizację też przyjdzie czas.

czwartek, 29 września 2011

- Mówiłem, że damy radę do września. Wytrwała Pani po mistrzowsku - stwierdził lekarz podczas wczorajszej wizyty kontrolnej - następnym razem już nie będzie takich problemów - tym ostatnim rozbawił mnie do łez.
Ochrzaniał mnie kiedy kilkakrotnie chciałam zwiać ze szpitala, był stanowczy kiedy chciałam wrócić do pracy, pocieszał i tłumaczył kiedy nie miałam sił. Zrobił wszystko, żeby nasza Córka urodziła się zdrowa. Dobrze, że przez przypadek trafiliśmy na Tego lekarza.

Wczoraj wpisując do kalendarza termin szczepienia Córki, pod datą 27.09 zobaczyłam "spakować się do szpitala", a tymczasem Ania skończyła trzy tygodnie.

wtorek, 20 września 2011

Jestem spokojna,
jestem opanowana,
dam radę.
Na wszelki wypadek zacznę odliczać dla uspokojenia 1000, 999, 998, 997 ...
Szanowny Mąż Adam musi już wracać do pracy.
Córko! Musimy dać radę!

sobota, 17 września 2011

było minęło

Chwila, moment to już 17 września, to Ania ma już 10 dni, to ja już jestem we własnym domu? Huuura
6 września BARDZO późnym wieczorem usłyszałam, że "w czwartek i ani dnia dłużej, bo to się może źle skończyć!" Przyjęłam to prawie dzielnie (mocząc rękaw mężowej koszuli ;) - przecież ona jest za mała - powtarzałam.
I nadszedł TEN czwartek, i nic nie było ważne ani znieczulenie ani ból ani strach ani ci wszyscy ludzie dookoła, byle tylko ją zobaczyć .
- No to choć do nas Aniu - powiedział lekarz i po chwili usłyszałam najpiękniejszy wrzask na świecie, naszej dzielnej Córki.
- Jest zdrowa, słyszała pani? Oddycha sama, dostała 10 punktów! - szczęśliwy lekarz przekazywał mi kolejne informacje przekrzykując się z pediatrą zza drzwi.
A teraz nie ważne jest, co by było gdyby ta bomba zegarowa..., bo jest Ona:


czyli nasze małe 50 cm szczęścia:



* bardzo dziękujemy za gratulacje i trzymanie kciuków;
** wrzask Córki, choć od 8 września pojawia się bardzo rzadko, jest niezwykle donośny, wg. Męża jest to efekt uboczny sterydów na rozwój płuc - ja Cię dorwę lekarzu!

piątek, 9 września 2011

Anna

Wczoraj o godzinie dziewiątej osiemnaście na świecie pojawiła się pewna filigranowa osóbka. 2,5 kg, 50 cm.
( To pisałem ja - mąż i od wczoraj TATO :D Adam)

sobota, 27 sierpnia 2011

?? days to go

- Kiedy w końcu postanowią naprawić drogę, to ty zaczniesz rodzić - około trzech miesięcy temu stwierdził Szanowny Mąż Adam, kiedy po raz kolejny zablokowano nam dojazd do domu.

Dzisiaj, wcześnie rano otrzymałam zdjęcie:



a od wczoraj z powrotem zamieszkałam na pierwszym piętrze szpitala wojewódzkiego. Do domu wrócę z Córką. Tylko kiedy?

środa, 10 sierpnia 2011


Odliczać przestałam :), skoro dobrnęłam do tego momentu w wersji 2w1, to po co zaśmiecać swoją głowę matematyką.
Po zadowalającej wizycie u lekarza dostałam wczoraj od szanownego Męża Adama mnóstwo nektarynek, limonek i truskawkowe, imieninowe szaleństwo:



Dobrze, że w ciąży można mieć różne zboczenia żywnościowe, bo jak inaczej wytłumaczyłabym gościom, że zamiast popcornu do filmu najlepiej smakują limonki w plasterkach, koniecznie bez cukru! ;)

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Cztery...

powiedziałam parę dni temu :) i zapomniałam wspomnieć. Wybaczcie Państwo, ale delektowanie się wakacjami pochłania tyle czasu.
Poza tym rozmyślam, najczęściej nocą (odsypiam w dzień), co niezbyt cieszy szanownego męża Adama:
- Nie śpij, pogadaj ze mną - w sobotę zaczepiłam Go pomiędzy 3 i 4 nad ranem.
- No co tam?
- Wiesz, że już NIGDY nie będzie TAKIEGO lata!

To już połowa wakacji, ostatnich t a k i c h...

piątek, 22 lipca 2011

Trzy

i do domu wróciła Esz!
Na razie na próbę, ale co tam jupi hurrrrrrra!

niedziela, 17 lipca 2011

2 i 3/7

Powolutku przemykam kilka razy dziennie niebiesko-pomarańczowym korytarzem już samodzielnie i w końcu po szesnastu dniach wolna od przyjaciółki kroplówki i z ledwością powstrzymuję się przed wpadnięciem w radosny galop. Jest lepiej i gdzieś na horyzoncie pojawiła się wizja powrotu do domu, o czym zapewnił mnie lekarz, zwany przeze mnie i męża pomysłowym Dobromirem.
Póki co zamieszkuję z książkami, laptopem, misiami Haribo i nektarynkami apartament na I piętrze szpitala wojewódzkiego a za oknem mam taki widok:


Podczas gdy żona napawa się sunącymi chmurami szanowny mąż Adam wakacyjnie spełnia się jako Bob Budowniczy tworząc pokój dla córki.

sobota, 16 lipca 2011

Dwa...

powiedziałam wczoraj rano :). Tylko dwa tygodnie, a taka różnica, o dwa tygodnie starszy jest nasz Dziabąg, o te dwa tygodnie jest większa i silniejsza, a ja co raz częściej myślę, że doczekam do tej jesieni.

- Gdybyś wiedziała, że tak będzie zdecydowałabyś się jeszcze raz? - z miną męczennika zapytała mnie koleżanka, jeszcze w ubiegłym tygodniu, kiedy z powodu medycznych zabiegów wyglądałam co najmniej upiornie (według szanownego męża Adama pięknie - kłamca, ale przekonujący).
- Tak! - odpowiedziałam bez wahania.

P.S. Dziękujemy za wszystkie miłe słowa i trzymane kciuki
P.S.2 Imiona dla Ludzika wybrane ostatecznie (w końcu, hurrrrrrrrrrrrra)

sobota, 9 lipca 2011

Z łoża uprzejmnie donoszę:

Miało być o intensywnie przeżytym czerwcu (ach, co to był za przyjemny miesiąc :)))), ale nie będzie, bo nastał już kolejny i tamte atrakcje jakoś nagle straciły na ważności.
1 lipca w godzinach wieczornych nasza córka postanowiła, że chce zobaczyć jak wygląda świat z drugiej strony.
Drastycznymi i uziemniającymi mnie sposobami lekarze tłumaczą dziecku, że jeszcze długo ma być połączona razem ze mną. Raz słucha, a raz mrozi krew w żyłach pokazując, że i tak zrobi, co chce.
Liczyłam dni i mam nadzieję, że będę mogła od dzisiaj liczyć kolejne tygodnie.
Na razie: raz...
Mam nadzieję, że policzę chociaż do dziewięciu.

poniedziałek, 23 maja 2011

22 maj

był i było sto lat o 6 rano (szanowny mąż) i herbaciane róże (a jakże) i prezent, który nadciąga z Hongkongu (autorstwa wcześniej wymienionego).
28 lat temu (o matko jaka ja wiekowa jestem) 22 maja w niedzielne, słoneczne południe ku wielkiemu zaskoczeniu rodziców i lekarzy, bo to przecież miało wydarzyć się w lipcu, na świat przyszła esz :).

* mam nadzieję, że nasze dziecko nie weźmie przykładu z matki i będzie punktualne;
** wczoraj obiecałam sobie, że będę już poważną, dorosłą osobą (a przynajmniej się postaram).

piątek, 13 maja 2011

piątek 13

Trzynastego wszystko zdarzyć się może;
trzynastego świat w różowym kolorze;
bo trzynastego nasza potomka (zwana póki co ludzikiem lub dziabągiem)
postanowiła pokazać, że oto jest ruszającą się istotą :)

piątek, 6 maja 2011

Wyrocznia USG

pokazała, to o czym dumny przyszły ojciec Adam mówił od stycznia. Bo On po prostu wiedział, że to będzie TO (lekarz poprosił o podanie przepisu/sposobu ;)). Ja nie miałam żadnych przeczuć, czy proroczych snów, a co tam ;)

- Córka proszę Pana - z uśmiechem stwierdził lekarz.

wtorek, 3 maja 2011

I wtedy przyszedł maj, zrobiło się...




Jeżeli Ktoś nie nacieszył się jeszcze tegoroczną zimą, to serdecznie zapraszam na Dolny Śląsk :).

środa, 27 kwietnia 2011

Życie pokazuje czasem środkowy palec

Poprzedniego posta pisałam będąc w pracy. Siedziałam za moim biurkiem, przy moim oknie, delektując się pięknym porankiem przy bezkofeinowej nescafe i rozpamiętując miniony wolny dzień. Nawet jedna, mała czarna chmurka nie przemknęła mi nad głową, nawet jedna niepokojąca myśl. Licho nie śpi i szanowna złośliwość losu już szykowała nam zaskakującą siurpryzę.
Jeżeli ktoś w moim miejscu pracy miał wątpliwości, co do mojego obecnego stanu, dowiedział się w dość ten tego drastycznych okolicznościach (szczegóły pominę). Do domu tego dnia nie wróciłam. Kolejne, bardzo długie dni spędziłam w szpitalu.
Już jestem w domu, już jest prawie dobrze, a na pewno będzie lepiej (tylko wyglądam jak rasowy narkoman).
Na przyszłość NA PEWNO zapamiętam, że:
* w szpitalu MUSZĘ zawsze mieć okulary na nosie (nawet nie zauważyłam kiedy mi je zdjęto), bo lekarz może do złudzenie przypominać najlepszego skrzypka z liceum z klasy IV F (na szczęście nim dostałam zawału ubrałam okulary :), a lekarz kilka razy jeszcze pytał, czy na pewno nie zamierzam zemdleć, przez grzeczność nie wspomniałam, że ta trupia bladość to przez niego);
** godz. 5.40 to idealna pora na zadawanie mi niewybrednych pytań o sprawy wydalnicze;
*** godz. 5.45 to idealna pora na kolejne pobieranie krwi (@#$%$%&);
**** bez pleców męża nie da się spać!

Tak minęły mi tydzień siedemnasty i osiemnasty.

A Wam jak minęły Święta?

czwartek, 14 kwietnia 2011

powrót do przeszłości

Miałam wolny dzień. Cały, długie godziny tylko dla mnie :).
Po uporaniu się ze śniadaniem, wykonanym przez szanownego męża i cichutko pozostawionym przy łóżku (ach słodkie lenistwo), rozprawieniu się z zaległą książką, postanowiłam pozbyć się zawartości ogromnej, czarnej torby zalegającej w naszej sypialni od przeprowadzki. Wraz z Anią, podczas rozpakowywania, wkładałyśmy do niej rzeczy "prawdopodobnie do wyrzucenia, ale przecież..." Wyciągałam z niej po kolei: czapkę niebieską niewiadomego pochodzenia, rozdartą kurtkę narciarską Męża, prawie dwumetrowy szalik, który towarzyszył mi przez całe studia i został przypalony podczas TEGO ogniska w lesie ;), czarny sweter, w którego kieszenie chowałam ściągi z kryptografii, koszulę męża z nieschodzącą plamą z kawy, którą wypiliśmy na stacji benzynowej dzień po naszym ślubie. Wszystko po kolei zakwalifikowałam do zostawienia w okolicach śmietnika. Tylko jedną niepoplamioną, ale spraną, zniszczoną, grubą flanelową koszulę, zdobioną we wściekło czarno-biało-niebieską kratę złożyłam w kostkę, wygładziłam wszystkie nierówności i schowałam do szafy. Przecież to TA koszula, TEGO człowieka, z nią wiąże się tyle wspomnień. Przez całe studia była noszona przez PEWNEGO człowieka, przynajmniej kilka razy na tydzień, była z nami na każdych wagarach, jej rękaw skubałam czekając na wyniki egzaminu ze znienawidzonej makroekonomii, była tak charakterystycznym znakiem, że nawet portier z akademika Ani mówił do mnie często: "o to ty, ten kraciasty chłopak też już przyszedł". Żartowałyśmy, że ON ślub też pewnie w tej koszuli weźmie.
Jednak wybrał białą, kraciasta pojechała z Nim w podróż poślubną :).

wtorek, 5 kwietnia 2011

Po wizycie u lekarza uspokajam się. Na kilka dni.
13 (jaka ładna liczba) kilogramów mniej od stycznia nie pozostało obojętne dla mnie, bo Ludzikowi zdaje się to nie zaszkodziło, tak twierdzi lekarz, który już kilkakrotnie z podejrzliwym spojrzeniem pyta mnie, czy w ukryciu nie stosuje jakiś diet odchudzających (no pewnie o niczym innym nie marzę!).
Jem, tzn. staram się jeść, Mąż dzielnie przynosi smakołyki, przypomina o kanapkach do pracy i warzywnych sokach (brrrr).
I tak minęło tygodni 15 :)

Nowe miejsce zamieszkania oddaliło mi przystanek autobusowy znacznie, ale jak mnie to cieszy (sic!): bo te drzewa tak ładnie wyglądają i rzeka szumi, i te stare kamienice takie piękne*, coś/ktoś najwidoczniej okulary pomalował mi na różowo :).
Jest już wiosna i wszystko będzie dobrze.

*tylko autobusy są czerwone i brudne jak zwykle.

wtorek, 29 marca 2011

Przeprowadzeni

jesteśmy. Od soboty. Dobrze nam (póki co).
Przeprowadzka, pomimo moich obaw i marudzenia (ich głównymi ofiarami byli szanowny mąż Adam i Ania), poszła sprawnie. Nie napracowałam się, zmęczenia nie czułam, ale w okolicach 22.30 zasnęłam na ławce w hipermarkecie, oparta o plecy Ani (to dopiero przyjacielskie wsparcie w każdej opcji).
Cieszymy się cichym mieszkaniem, śpiewem ptaków za oknem (już zapomniałam, że w mieście też jest to możliwe), trawnikami, alejkami pomiędzy blokami i oprócz nico rozkopanej drogi dojazdowej minusów na razie brak.

A ja:
- póki co dzielnie pracuje (tja właśnie w tej chwili);
- od lekarza dostałam cichy nakaz przytycia (nigdy nie myślałam, że będę miała takie zalecenia);
- przynajmniej trzy dni przed każdą wizytą u lekarza zaczynają mi się śnić drobne koszmary (dzisiaj ponownie broniłam pracy magisterskiej, podczas której dziekan mnie aresztował);
- i czekam...

poniedziałek, 21 marca 2011

i stało się

Po raz kolejny chowam, pakuje, zaklejam i pod nosem przeklinam.
Oj bardzo przeklinam.
Zmieniamy miejsce zamieszkania.
Jesteśmy zmęczeni blokowymi betonami, kasetonami na sufitach (kto wymyślił takie paskudztwo) i boazerią nawet w kuchni i łazience.
O przeprowadzce zadecydował mąż (a raczej o opuszczeniu tego cholernego, paskudnego mieszkania), podczas mojej chwilowej ten tego nieobecności.
Z wyborem poczekał aż opuszczę szpital. Przy formalnościach z udawanym zrozumieniem kiwałam tylko głową.
Przecież wiem, że to są zmiany na lepsze, że tam będzie lepiej i nam, i temu paro centymetrowemu ludzikowi, że przeprowadzka z TAKĄ ekipą pójdzie sprawnie, że tym razem zabezpieczę talerze ;P,
ale jednak ...

niedziela, 6 marca 2011

ciężarny komplement

- Ale ty schudłaś! - usłyszałam od Ani, która nie widziała mnie przez jakieś dwa tygodnie.
Uśmiałam się do łez, chociaż tego dnia wcale do śmiechu mi nie było.

Na kompleksy polecam przyjaciela!


* za powyższe i inne słowa w tamtych niełatwych dniach jeszcze raz dziękuję ich Autorce
** oj, aj, ech, fuj! esz wraca, po długiej przerwie, jutro do pracy
*** BARDZO DZIĘKUJEMY WSZYSTKIM ZA GRATULACJE I CIEPŁE SŁOWA

poniedziałek, 14 lutego 2011

Wrócę za tygodni dwa lub trzy :)
Teraz muszę ogarnąć się w nowej rzeczywistości.
Będę tęskniła :)
Nie umiem przekazywać ważnych wiadomości w sposób prosty,
więc proszę przewinąć stronę i spojrzeć na taki jeden suwak
i...
cdn.

środa, 9 lutego 2011

Ja nie ogarniam rzeczywistości, zwłaszcza tej dzisiejszej...
Dostałam propozycję hmm, ten tego, awansu. Już kilka razy o tym słyszałam i coś o prawej ręce (ta jasne że niby ja jestem), ale ja nie chce, mi jest dobrze tak jak jest!!!
Ja ledwo rządzę sama sobą, a mam kimś?
Jest mi dobrze przy moim biurku, z moimi papierami. Nie chcę zmian w pracy, nie chcę ich teraz!


Dzisiaj, według kalendarza świąt nietypowych, jest Międzynarodowy Dzień Pizzy.
Uczczę go, a jakże!

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Dziś są Twoje urodziny, najpiękniejszy, choć cholernie mroźny dzień - podśpiewywałam (nieco zmieniając) słowa Ryszarda Rynkowskiego, idąc rano na przystanek autobusowy.
Dziś są urodziny najlepszej Ani jaką znam, która dość nagle pojawiła się w moim życiu i została na dłuuuuuuuugie lata. W tym roku toast za solenizantkę został wypity sokiem pomarańczowym, ale co tam przed nami jeszcze wiele 31 stycznia.
Aniu marzeń, miłości i cierpliwości!!!!
(i wymarzonym wakacji)

A urodziny to oczywiście te dwudzieste ;).

poniedziałek, 24 stycznia 2011

W poniedziałkowy wieczór uwielbiam melisę z pomarańczą,
plecy szanownego męża Adama
i U2

czwartek, 20 stycznia 2011

O tyyyylu rzeczach chciałam wspomnieć, o tyyyyyyyylu sprawach napisać, ale te dni uciekają tak szybko.
Ale po kolei. Mmuszę się pochwalić iż od soboty posiadam w rodzinie olimpijczyka (kategoria wiekowa: przedszkole). Była olimpiada, były medale i doping tak gorący, że chrypimy wszyscy do tej pory. Szanowny Wujek (w tym przypadku) Adam wielokrotnie proponował cichą eliminację (niech ją tylko ktoś popchnie!) przeciwnych przedszkolaków, ale na szczęście do rażących incydentów nie doszło ;).
Ale po kim ona tak lubi biegać? - w oczekiwaniu na kolejną konkurencje głośno zastanawiał się dziadek Sześciolatki.
Hmmm nie mam pojęcia. Jej tata (a brat mój) raczej mógłby wystartować w konkurencji czytania na czas, no ewentualnie gdyby grę w scrabble można było uznać za dyscyplinę sportu wystawimy rodzinną drużynę ;). Ja (no przecież po ciotce też ma sporo cech) na sam widok sali gimnastycznej dostaję gęsiej skórki, a ten zapach zużytej gumy do trampek ze szkolnej szatni ... brrrrrrrr. A Mała biega, szaleje i zadziwia nas pomysłami.
I były urodziny Adama, i były wyjątkowe pod każdym względem, ale o tym innym razem.
Wracam do moich papierów i miętowo - żurawinowej herbaty.

Znowu sypie śnieg. U Was też?

niedziela, 16 stycznia 2011

16 stycznia 1983

Dzisiaj radość wielka, bo szanowny mąż Adam urodziny ma :).
Od kilku godzin jest poważnym (taaaaa) 28 latkiem :).
Uciekam świętować dalej :).

piątek, 14 stycznia 2011

Być czy mieć?
Mam wybrać w za krótkim czasie.

wtorek, 11 stycznia 2011

Jakby to ładnie napisać. Hmmm
Od kilku tygodni zajmuje się chorowaniem. To nowość dla mnie. Wiem już, że istnieją takie ciekawostki jak powikłania, efekty uboczne, czy jakieś tam działania niepożądane ;). To minie, ale jest upierdliwe.
W miniony weekend włączyłam opcje bunt!
Nie leżałam, nie piłam tylko słabiutkiej herbatki z cytryną i nie chodziłam opatulona w kilka warstw odzieży + koc i ewentualnie termofor (z mojego pięknego czerwonego "babciowego" termoforku proszę się nie śmiać) a zażywanie medykamentów ograniczyłam do niezbędnego minimum.
I odpoczęłam.
Do upadłego śmiałam się z opowieści, najczęściej zaczynających się od: a pamiętasz jak... , grałam w skrable, makao i poszłam spać barrrdzo późno z lekkim szumem w głowie i myślą jak w naszym mieszkaniu zmieściło się tyle osób.
W sobotni poranek leżałam z książką i kawą w wannie pełnej piany z wiśniową nutą (niespodzianka szanownego męża Adama)
W towarzystwie Mojej Ulubionej Sześciolatki spędziłam niedzielę, zgłębiając historie zerówkowych miłości :) i nieprzyzwoicie objadałam się prażonymi migdałami, a wieczorem przytulona do męża, ubrana w jego grubą, zieloną bluzę spokojnie zasnęłam.

A w poniedziałek w końcu wróciłam do pracy, do moich papierzysk, pokornie zażywam leki, a dzisiejszego popołudnia zajmuję się stertą mężowych koszul śpiewając: "więc chodź wyprasuj mój świat..."

I czekam na wiosnę, urlop i .....
kto wie, co się jeszcze wydarzy.


*w pisaniu też obiecuję poprawę - na wszelki wypadek dodaję małym drukiem

wtorek, 4 stycznia 2011

jaki Nowy Rok taki cały...

Wyburczałam sobie z rana pod nosem: "jaki cały rok, taki tit Nowy Rok".
Coś w tym przysłowiu chyba inaczej było - usłyszałam znad drugiego biurka.
A właśnie, że nie!
Ja się nie zgadzam, ja protestuję!
I na pewno znajdę kogoś kto nie chce TAKIEGO roku 2011.
Ale najpierw wyjaśniam swoje STANOWCZE stanowisko w tej sprawie.
Wieczór sylwestrowy był przyjemny, zabawny, z lekkim szumem w głowie ;) spowodowanym przez Andziowe drinki ;), były wybuchy petard i Szanowny Mąż Adam biegający przez trawniki z zimnymi ogniami w dłoni.
Ale po północy, po tej cholernej magicznej godzinie 12.00 wrrrrrr...
Wczesny noworoczny poranek spędziłam na pogotowiu ratunkowym, wychwalając wynalazek jakim jest ketonal. A piękną datę 2011-01-01 zobaczyłam na świeżutkim zaświadczeniu wystawionym przez lekarza (któremu szczerze współczułam pracy w taki dzień).
- No to na zdrowie - rzekła Pielęgniarka, wbijając się bez ceregieli w mój pośladek. Hmm, czy to był mój pierwszy toast w 2011 roku.
Resztę dnia przeżyłam bardziej we śnie niż na jawie i dałam się ogrywać w Scrable. Wrrrrrr

Nieco późno, ale najmocniej jak mogę, życzę Wam w tym 2011 (z przedłużeniem na lata następne) przede wszystkim zdrowia i miłości, a reszta jakoś się sama ułoży.


Mina lekarza, który zobaczył moich towarzyszy oraz Anię robiącą zdjęcie dacie na moich receptach, bezcenna.