środa, 29 grudnia 2010

Święta nie były do końca świąteczne,
Wigilia spędzona z teściami zważyła atmosferę pozostałych dni.
Wrrrrrrrrrrrrrr. Nigdy więcej!

czwartek, 23 grudnia 2010

Wczoraj z wielkim nerwem stwierdziłam: ja ciebie na tej choince powieszę.
Więc
Szanowny mąż Adam vel wujek Adaś:


twórcami potworka i wielu innych niepodobnych do niczego pierników, są esz oraz jej ulubiona sześciolatka

*wg. cioci (esz), Wisielcowi brakuje lukrowanych guziczków ;),
**wg. sześciolatki: "ciocia zrób jeszcze komputer, bo taki samotny wisi ten wujek ;)"

środa, 22 grudnia 2010

Był wpis o tym co się działo przez ostatnie tygodnie, ale zasypało go śniegiem.
Lepiej już tego nie wspominać, zapomnieć.
Będzie dobrze, ale jeszcze na to poczekam.

I się rozpłakała. Ze szczęścia

czwartek, 16 grudnia 2010



Na razie tyle. Reszta jak wytrzeźwiejemy... ze szczęścia.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Od kiedy przestałam być uważana w rodzinie za dziecko powiedzmy, że więżące w Świętego Mikołaja i kiedy w okolicach szóstej rano prezenty przestał przynosić potężny brodacz pachnący poranną kawą (bynajmniej o imieniu Mikołaj), zaczęłam temuż brodaczowi wpychać listy do kieszeni płaszcza (tej, w której nosi papierosy - 100% pewności, że rano znajdzie ;)). Życzenia były różne:
Kochany Mikołaju przynieś mi grafitowe zamszowe kozaki, wyprodukowane przez..., stojące w sklepie X, na półce Y (jeszcze kilka szczegółów, co by się Mikołaj nie pomylił) i kosztują bardzo, ale to bardzo mało.
lub (w przypadku śniegu/deszczu i wykładów o 7.30)
Kochany Mikołaju, w związku z planowanym zaspaniem na wykład, uprasza się Mikołaja o pojawienie się 6 grudnia na parkingu o godzinie 7.15. Zamiast reniferów proszę przyprowadzić konie mechaniczne.
W tym roku, list spoczął w kieszeni innego Mikołaja i ... ciekawe, czy przyniesie, już nie takie proste prezenty.
Dwa lata temu przyniósł :). 6 grudnia, podczas okropnej śnieżycy zapytał, czy chciałabym zostać z nim do końca życia.
Jak myślicie, co zrobiłam??

poniedziałek, 29 listopada 2010

ogłoszenie niedrobne

Pilnie poszukuję miejsca zamieszkania Wróżki Chrzestnej ewentualnie jeziora/stawu/rzeki/morza w którym aktualnie pływa złota rybka.
Obiecuje (zwłaszcza w przypadku tej drugiej) oddam w dobre ręce po wykorzystaniu tylko jednego życzenia.

czwartek, 25 listopada 2010

25 listopada – Dzień Pluszowego Misia

Pilnie potrzebny mi Gustaw czarnooki brunet o gęstych włosach z wielką kokardą w czerwoną kratę :). Tego misia dostałam, gdy po raz pierwszy jako dziecko musiałam zostać w szpitalu. Gustaw (z niewiadomego powodu zabroniłam wszystkim zdrabniać jego imię) wraz ze szmacianą lalką Wacławem towarzyszyli mi w najtrudniejszych momentach. Wczoraj wypłakałam się w zieloną poduszkę...
Gdy tylko mogę wtulam się w szanownego męża Adama (misia to On nie przypomina), a w pracy jedną ręką trzymam kciuki ;)i powtarzam: wszystko będzie dobrze, no rzesz k.... będzie dobrze i już i na pewno za te 14 bardzo długich roboczych dni okaże się, że w moim organizmie nic się nie nowo-tworzy.


Teraz Gustaw towarzyszy w trudnych momentach uroczej sześciolatce i dzisiaj tak jak rok temu powędrował z nią do przedszkola :)

wtorek, 23 listopada 2010

Esz kontra Szpital Wojewódzki w pewnym powiatowym mieście runda druga jutro ósma rano.
Osoby, które nie potrzebują w godzinach przedpołudniowych dłoni, proszone są o trzymanie kciuków.

Po raz pierwszy od 2005 roku jesień nie przyniosła nic dobrego.
Dzisiaj zobaczyłam zdjęcie* - tą ścieżką spacerowałam rok temu opowiadając Ani o wszystkich cudownych rzeczach (osobach), które czekają na mnie i szanownego męża Adama. Przecież nie tak miało być...



*zdjęcie pochodzi z tego miejsca i jest autorstwem najlepszej Ani jaką znam :)

czwartek, 18 listopada 2010

Z zaleceniami, dobrymi radami i całym mnóstwem zakazów wczoraj wieczorem wróciłam do domu.
Z zakazami nie radzę sobie najlepiej więc na pocieszenie dostałam od męża malinowe lody z białą czekoladą.

Coś podstępnie prostuje mi zwoje mózgowe.
Na pytanie: czy zwolnienie do końca tygodnia pani wystarczy? Odpowiedziałam (wrrrrrr): nie dziękuje, nie potrzebuje.
Mina lekarza bezcenna, a moją głupotę chętnie oddam komukolwiek.

wtorek, 16 listopada 2010

Esz kontra Szpital Wojewódzki w pewnym powiatowym mieście jutro starcie pierwsze
Brrr, wrrr, ach co to będzie, tatusiu ja się boję ;).

Aż okulary spadły mi z nosa (czy one mogą się dziwić??), kiedy po pierwszym! sygnale telefon odebrała szanowna pani rejestratorka.

piątek, 12 listopada 2010

12 listopada – Światowy Dzień Bicia Rekordów

Hmmm
Jaki by tu rekord pobić?
Może w niewyspaniu?
Może w za późnym wstawaniu do pracy?
Może w zapominaniu?
Może w głupocie?
Bo jak można wstać za późno, bo po co słuchać budzika, nie zjeść śniadania (zwłaszcza przy pięknie wyhodowanym wrzodzie na żołądku), bo trzeba wyprasować włosy i zapomnieć wziąć leków, które pomogą przeżyć dzień z moim kolegą wrzodzikiem!
No jak??

poniedziałek, 8 listopada 2010

historia pewnego szkolenia

Byłam na szkoleniu, corocznym, dla mnie pierwszym, bo podczas ubiegłorocznego ośmieliłam się zmienić stan cywilny, a następnie tańcować na własnym weselu.
Przeżyłam, choć strach był ogromny.
Za późno wyszłam z pracy, za późno zaczęłam się pakować, za późno szanowny mąż Adam wyniósł bagaże do samochodu, za późno wyjechaliśmy,
ale za to jak szybko dojechaliśmy (policja tym razem była bardzo łaskawa)!
Przerażenie nie było mniejsze, gdy na liście uczestników pośród kilkunastu mężczyzn znalazłam siebie (o matko, czy ja na prawdę mam taką dziwną pracę i co za idiota kazał mi tu przyjechać?! - wyrzucałam przez telefon wielkie całodniowe rozgoryczenie pewnej Andzi).
Jednak, gdy obejrzałam pensjonat, nasz pokój, gdy z zasiedliśmy do specjalnie odłożonej dla pary spóźnialskich ;) kolacji, gdy zobaczyłam nasz pokój, ogród, balkon i gdy poznałam tych których dotąd tylko słyszałam przez telefon i to najczęściej w kłopotliwych sprawach, wymagających (jakby ładnie to ująć) zwrócenia uwagi po zdenerwowaniu nie było śladu.
Odpoczęłam, mimo iż wyspać się nie było nam dane, nasłuchałam się komplementów :), przyjęłam gratulacje (nie mam pojęcia za co) rozmawiałam, śmiałam się, tańcowałam z mężem przy muzyce z czasów młodości moich rodziców (o zgrozo, ale było bardzo późno więc może nikt nie widział, a te oklaski były np. dla barmana), delektowałam się czeskim ciemnym Skalakiem i stanowczo za dużo! zjadłam smakołyków.
W między czasie zdążyłam przejść szkolenie i otrzymać certyfikat, którym napisane było PAN ESZ - no tak kto by pomyślał, że kobieta możne taki otrzymać.
hmmm a w poniedziałek, po przeżyciach nieco dłuższego weekendu, głowa jest trochę cięższa, gardło boli, ale te wspomnienia...
sialalalalala, sialalalalala, sialalalalala

czwartek, 4 listopada 2010

wieczór

Wsparta na puchatej poduszce, owinięta ciepłym kocem, z laptopem na kolanach zajadam kolejne jabłko malinówkę i przewijam strony "Szajki bez końca" (czasem korzystam z książek w formacie pdf).
W naszym domu, w listopadowy wieczór pachnie kawą i jabłkami z cynamonem.
Pomiędzy linijkami spoglądam na plecy pracującego przy biurku męża. Dobrze, że jest blisko.
Jest tak zwyczajnie, cicho, spokojnie.
Takiej zwyczajności chcę, tak jest mi dobrze.

środa, 3 listopada 2010

zaraz, chwila, moment!
to już listopad!?

poniedziałek, 25 października 2010

jeśli jest poniedziałek , to jestem niewyspana

ponieważ był weekend, ponieważ odwiedziłam teściów mych, ponieważ trzeba było odreagować i głowa dzisiaj taka ciężka...
Poniedziałkowy zły humor najlepiej poprawić w salonie fryzjerskim, bo głowa zaczyna przypominać szczotkę ;)



i jeszcze szanowna najlepsza z przyjaciół odebrała w sobotę dyplom :) cieszę się ogromnie i z dumy pękam :)

poniedziałek, 18 października 2010

mówcie mi Ogr

Wstając rano z łóżka i ubierając pośpiesznie na grubą zieloną piżamę szlafrok, na to zielony ogromny polar szanownego męża Adama, na stopy grube skarpety niezwykle jaskrawe zielono-różowe i wrzosowe, ogromnie włochate kapcie (rocznicowy prezent od szanownego męża Adama), zwane przez nas muppet show, uświadomiłam sobie, że jestem Ogrem. Tylu warstw nawet Shrek by mi zazdrościł.
Ja na prawdę kocham jesień. Gdy idę do pracy ledwo hamuję się, aby nie tarzać się w złotych liściach, zachwycam się złotymi odcieniami porannego słońca, czerwono - pomarańczowym drzewem obok przystanku (och, ach), ale te arktyczne temperatury w mieszkaniu doprowadzają mnie do szału. Czekam do wiosny lub uszczelnienia okien i odpowietrzenia kaloryferów, kiedy to zmienię się w piękna Fionę, a tymczasem pozostaje mi przywdzianie kolejne warstwy.

czwartek, 14 października 2010

jesień, jesień, złote liście spadają z drzew

Rano idę przez park:


na chwilę przestaje myśleć o problemach tylko sunę wśród liści:


Jednak do pracy pójść trzeba. Podpisać się na liście i uśmiechać się, czasem bardzo udając, że ja przecież żadnych problemów nie mam, ja taka szczęśliwa jestem.
Na szczęście ukradkiem mogę spoglądać przez okno na park:


i odliczać godziny (szkoda że nie minuty) aż pójdę przez niego z powrotem do domu.

Dzisiaj jest dzień nauczyciela i już zdążyłam porozkładać życzenia najlepszemu nauczycielowi (który o zgrozo, może dzisiaj do oporu spać zakopany w pościeli).
Życzenia pozostawiłam na i w lodówce, w chlebaku i na poduszce, ale najważniejsze nieedukacyjne wysłałam smsem, po prostu spełnienia jednego marzenia...

piątek, 1 października 2010

uśmiechajmy się

Każdy pierwszy piątek października jest dniem uśmiechu - usłyszałam o 6.05 z Radia Zet, więc suszę ząbki, szczerzę się, uśmiecham bezwstydnie.

Suszę ząbki na całego, bo 1 października, będąc na drugim roku studiów, gdy wychodziłam z dziekanatu zderzyłam się (dość boleśnie) z pewnym przystojnym osobnikiem o niesamowicie brązowych oczach...ach te jego oczy :)

wtorek, 28 września 2010

28 września 2009 r., a był to poniedziałek, w okolicach godziny BARDZO porannej zadzwoniłam do przyjaciela mojego:
- No rzesz ja pie...dole, ja w sobotę wychodzę za mąż!!!
- Tak, słyszałam o tym, nawet będę Twoim świadkiem. Szybko sobie to uświadomiłaś.
Po czym ziewnęła i się rozłączyła, a ja dalej myślałam ;) i z wrażenia pomyliłam autobusy i tylko 40 minut spóźniłam się do pracy, przez co do końca tygodnia szanowny Szef przyjeżdżał po mnie rano, bo twierdził, że jakaś taka nieprzytomna jestem ;), a ja po prostu, po 6 miesiącach uświadomiłam sobie, że wychodzę za mąż.

Dzisiaj jest 28 września i tak jak rok temu pada okropny deszcz, ale nikomu nie przeklinałam rano w słuchawkę, a mąż zawiózł mnie do pracy...

sobota, 25 września 2010

Usiadłam przy biurku, głowę podtrzymuję ręką, aby móc patrzeć w monitor. Z radością skorzystałam ze sposobności, iż szanowny mąż Adam udał się z naszą nową, chwilową współlokatorką, lat sześć na spacer i opuściłam areszt łóżkowy.
Zapał był zgubny, już z tęsknotą patrzę na różową flanelową pościel.
Idę chorować dalej w moim LABORATORIUM, bo szanowny mąż uznał, że bakterie są wszędzie i lepiej wyczyścić, każdą półeczkę, każdy panel, nawet najmniejszy kafelek ;)

wtorek, 21 września 2010

restart

Start ->wyłączmy się ->i uruchomiliśmy się ponownie, po weekendzie :)
Hibernowaliśmy się w miejscu, gdzie hałasować możemy tylko my:)



przywitaliśmy się z jesienią:








dostałam kwiatki (darczyńca zażądał wielkiego podziękowania ;))



i coś jeszcze ;)




od szanownego męża Adama.



My tam kiedyś zamieszkamy! Na pewno!

Gdzie jest esz?

wtorek, 14 września 2010

Wsiadła do autobusu esz z liściem na głowie i nikt jej nie poratuje, nikt jej nic nie powie :)tralalala

dokładnie to z gałązką z listkami trzema, jasnobrązowymi, które teraz zdobią kubek z długopisami na moim pracowniczym biurku :)

A u Was jak z objawami jesieni?

piątek, 10 września 2010

Miłość co jest miłością

nigdy nie jest grzechem

nocą rano w południe wieczorem

nawet zwykła wariatka

co zawsze nie w porę


choćbyś na nią się krzywił po kryjomu

jeżeli nie kochasz - nie wrócisz do domu


J.Twardowski


Jest smuto, bardzo smutno. Niektórych wydarzeń zapomnieć nie mogę. To dla mnie za dużo, o wiele za dużo...

środa, 8 września 2010

Arktyka welcome to

Ciężko jest wstać rano, gdy wskazanie termometru pokojowego wynosi 11 stopni.
Czarna liściasta herbata z cytryną podana na zachętę nico ośmiela mnie - porannego marudera, ale ta pościel jest taka ciepła i puchata...
Mogę od poniedziałku nucić przebój bloku nr 15 z niedziałającym systemem grzewczym:
"Arktyka welcome to" - prawdziwy hit tego tygodnia :))

piątek, 3 września 2010

Znów nadeszła jesień - pomyślałam stojąc z kubkiem kawy w oknie i pomachałam mężowi na pożegnanie, gdy spadający z drzewa liść spoczął na mojej głowie ;)
Jesień: czas postanowień, zmian i wspomnień...

Jesienią najpierw poznałam najlepszego na świecie przyjaciela, a potem za sprawą tego pierwszego poznałam najwspanialszego męża na świecie, jesienią (ale trochę później) wiedziałam, że zostanę z nim na aż do śmierci.

wtorek, 31 sierpnia 2010

Według kalendarza świąt nietypowych dzisiaj jest:
31 sierpnia – Dzień Blogów;
ale czego życzyć solenizantom??

Ja moim ulubionym życzę:
długiego i ciekawego istnienia :)

niedziela, 29 sierpnia 2010

Chorować na urlopie?
Czemu nie!
Organizmowi też należy się!

wtorek, 24 sierpnia 2010

Przekładałam najpierw z piątku na sobotę (na szczęści pewien bardzo miły gość mnie od TEGO wybawił, potem z poniedziałku na wtorek, aż stało się.
Zabrakło mi argumentów i od rana w pewnym małym mieszkaniu, w pewnym bloku nieustannie pracuje pralka i odkurzacz, przenoszone są meble i ubrania, nieustannie używane są szmatki i nieco śmierdzące środki czyszczące, a szanowny mąż Adam kursuje do śmietnika, obłaskawiając po drodze starszą panią siedzącą na ławce, aby pozwoliła nam skorzystać, ze swoich sznurków na pranie. Niestety, nastąpił czas powakacyjnych porządków. Tylko zeszytów do szkoły wciąż nie kupiłam...

piątek, 20 sierpnia 2010

oszczędzanie nie popłaca

W środowy wieczór w jednym z hipermarketów nabyliśmy razem z szanownym mężem Adamem odświeżacz do samochodu (ja chciałam o zapachu wiśni w czekoladzie lub jabłek z cynamonem, ale mąż Adam tradycjonalistą pod tym względem jest)- tak wiem, wiem pastjonująca opowieść.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby przyjemny dla oka pomarańczowy kwitek (podobno o zapachu egzotycznym, za zawrotną kwotę 1,99 za sztukę), po rozpakowaniu
i zawieszeniu w samochodzie nie doprowadził mnie do wymiotów - brrr jeszcze czuję ten zapach, szanowny mąż tylko pobladł nieco :).
Nawet starszy Pan, którego zabraliśmy na stopa, stwierdził:
- Jak w tym samochodzie dziwnie pachnie.
Kwiatek spoczął na dnie osiedlowego śmietnika, a ja ciągle czuje ten podobno egzotyczny zapach.

dzisiaj mam dosyć dorosłości i jej konsekwencji (chętnie moją komuś oddam), chcę kupować nowe zeszyty, kredki, długopisy i długo szukać nowego plecaka przecież zaraz będzie piękny kolorowy wrzesień :(

czwartek, 12 sierpnia 2010

dzień pracoholików

Według kalendarza świąt nietypowych dzisiaj jest Dzień Pracoholików.
Dnia 12 sierpnia 2010 chcę być pracoholikiem!!! wtedy cieszyłoby mnie, że zostaję w pracy do 20 (chyba, że nie zdążę ogarnąć tego TIT, a wtedy może chociaż kroplówkę z kawy dostanę :))

A poranna kawa czekała na mnie do 11.02 aż zrobiła się prawie mrożona - a co jak świętować, to na całego

wtorek, 10 sierpnia 2010

imieninowy poniedziałek

A wczoraj były imieniny, których nigdy nie obchodziłam :)
Jak już świętować to z radością, śmiechem, makao, pomidorami z bałkańskim serem i czerwonym półwytrawnym w kieliszkach od TEJ osoby, która życzyła nam 311 dni temu najwięcej szczęścia i miłości. Otrzymałam życzenia od których szybko miałam szkliste oczy, a w tle musiało być tylko to:




Od szanownego męża Adama dostałam dwie książki (a właściwie awizo na ich odebranie z poczty). Jedną poważną drugą trochę mniej - przecież jest sierpień i bez mojego zdziwienia mąż nabył "Idę sierpniową", co bym cichutko chowała ją w pracy pod gazetą wyborczą lub ukradkiem czytała w żółtym autobusie:)

środa, 4 sierpnia 2010

Może morze

powiedziałam w czwartek, głośniej powtórzyłam w piątek i......
w sobotę, bardzo późnym wieczorem niebieski autobus powiózł nas nad morze.
Ośmiogodzinna podróż autobusem nie należała do najciekawszych elementów wyprawy, zwłaszcza dla moich towarzyszy o wzroście powyżej 1,80 m - ja przy 1,60 m jakoś dałam radę.


zupełnie nie rozumiem dlaczego o szóstej rano nikt (oprócz wspaniałej trójki) nie pływał promem :)





Była poranna, pusta plaża, zimne morze



i spacery, zbieranie muszelek, gofry z bitą śmietaną i malinami, kamienie wbijające się w stopy, wiatr spokojnie rozwiewający włosy. Nigdzie nie biegłam, nie zbierałam dokumentów, nie musiałam trzeć zmęczonych oczu





oglądanie ogromnych statków i delektowanie się marzeniami, które przypłynęły razem z nimi





i zachód słońca zapowiadający tylko dobry dzień


dobrze, że w moim życiu pojawiły się te dwie osoby, bez nich nie byłoby takich chwil.

piątek, 30 lipca 2010

Ja tonę

w papierzyskach, dokumentach, księgach, segregatorach, kartach typu.
No rzesz ja pier...(o przepraszam, zagalopowałam się) jak uporządkować dokumentację, która powstała jeszcze przed moim urodzeniem!!!

Nawet mocna kawa nie pobudza mnie dzisiaj do życia.
Ja chcę nad morze. Chcę i już!!!

No rzesz ja...(ups) chcę mieć wakacje!!!

wtorek, 20 lipca 2010

przez okulary

Przez okulary mój świat jest pełen barw, kolory wyraźne, a litery w książce nie są jednym zielonkawym ślaczkiem (nie mam pojęcia dlaczego bez okularów widzę inne kolory niż rzeczywiste). Niestety moje dwa szkiełka ostatnio sporo przeszły (ze spuszczeniem w toalecie włącznie) i oczy wgapione w monitor przynajmniej przez 8 godzin dziennie odmawiają współpracy z właścicielką.
Decyzja podjęta, dzisiaj (wrrrrr, brrrrrrrr, o cholera) okulista i optyk. Mąż pod rękę, przyjaciel pod telefonem i ruszam - nie możliwe jest przecież wybranie samodzielnie ładnych okularów, gdy się ich na nosie nie posiada
(kto nosi ten zrozumie :))

czwartek, 15 lipca 2010

koniec...

One towarzyszyły mi zawsze, w chwilach dobrych i złych,
na wagarach, na wakacjach u dziadków, na zakończenie roku szkolnego,
ale przecież już połowa lipca...
W upale, ostatkiem sił przybyło pogotowie truskawkowe i próbowałam ratować się domowym świeżym dżemem i musem, ale to na nic - moje truskawki na rok odeszły.

Szanowny mąż Adam próbuje leczyć moje zgryzoty za pomocą nektarynek i lodów waniliowych.

Już zawsze zapach truskawek rwanych z krzaczka będzie mi się kojarzył z nadchodzącym latem, wakacjami, wolnością i jeszcze ten niepowtarzalny zapach dżemu
gotującego się w babcinej kuchni...

poniedziałek, 12 lipca 2010

ciągle upał

To był piękny weekend. Pełen radości, słońca, zabaw i zimnej wody, a wieczorem zimnego alkoholu :).
Niestety, dzisiaj jest poniedziałek, dzisiaj jestem w pracy, a od upału prasują mi się fałdy mózgowe. Jeżeli taka pogoda utrzyma się nadal, to pod koniec lipca będę gdakała i dziobała ziemię a szanowny mąż Adam będzie musiał zakupić jakieś ziarenka i poświecić swój wakacyjny czas na budowanie małej grzędy w salonie.

środa, 7 lipca 2010

wstępuję do klubu AT

Nazywam się ESZ i jestem T R U S K A W K O H O L I K I E M

piątek, 2 lipca 2010

week END

Koniec najcięższego tygodnia pracy (oby) w moim życiu pracownicy.
Nigdy nie zostanę pracoholikiem.
Nie potrafię pracować przez 11 godzin i nie dostać ataku głupawki i nie myśleć o wolnym weekendzie.
Z radością niemożliwą do opisania zamknęłam drzwi do pokoju nr 13 i powłócząc nogami udałam się do domu.
Najpierw przeprowadzka w pracy - latające kartki, zagubione dokumenty, wynoszenie, przenoszenie biurek, książek, komputerów i UPAŁ, WIELKI UPAŁ.
Potem dom, który już domem naszym nie jest.
Kartony, torby, plecaki - ciężko jest spakować dziewięć miesięcy życia małżeńskiego do kartonów i UPAŁ, WIELKI UPAŁ.

Muszę odreagować, a pomysłów brak.

I WCIĄŻ UPAŁ, WIELKI UPAŁ

niedziela, 27 czerwca 2010

czwartek, 24 czerwca 2010

dzień swiąteczny należy szanować

Według kalendarza świąt nietypowych 24 czerwca jest dzień przytulania :).
Więc co ja robię w pracy?!
Przecież muszę wrócić do domu i przytulić się do szanownego męża Adama.


jeszcze tylko siedem godzin, jeszcze tylko siedem godzin.....

środa, 23 czerwca 2010

a ja wolę swego tatę

Najlepszemu (bo mojemu) ojcu, tacie, tatunciowi i wszystkim innym ojcom (także tym przyszłym) wiele miłości, radości i cierpliwości i marzeń.


A 23 czerwca chciałabym się przytulić do taty i jak co roku przez tyyyyyyyyyle lat pójść z nim na lody, albo na watę cukrową i na spacer.

czwartek, 17 czerwca 2010

proszę Pana

Przystanek autobusowy, okolice godziny siódmej, słoneczny, ale bardzo chłodny poranek.
Chucham w zmarznięte dłonie.
- Dlaczego Pani się uśmiecha? - zapytał mnie starszy siwy Pan, stojący obok, który jeździ codziennie tym samym autobusem co ja.
- Proszę Pana ja porostu jestem zakochana - Pana wcale nie rozbawiła moja odpowiedź.
- Ale przecież Pani ma obrączkę, to i męża pewnie też - ciągnął dalej.
Aż z wrażenia okulary zsunęły się z nosa, poprawiając miałam chwilę na zastanowienie
- Proszę pana, ale ja jestem w moim mężu strasznie zakochana.

Autobus przyjechał, wsiadłam, usiadłam i swoim zwyczajem zajęłam się książką.
Ciekawe, czy też się uśmiechałam - przecież jestem szczęśliwa i zakochana, ale co ma z tym wspólnego obrączka??

wtorek, 15 czerwca 2010

ogłoszenie

ale dotyczy tylko ludzi lubiących ekstremalne doznania


"Oddam teściów w niekoniecznie dobre ręce.
Nie są bardzo zużyci - z ośmiomiesięcznym przebiegiem.
Atrakcje gwarantowane."


Dzisiaj powinna być paskudna pogoda, powinno padać.
Niech to słońce natychmiast zniknie z nieba.

wtorek, 8 czerwca 2010

Chciałabym odespać dłuuuuuugi weekend, ale cóż trzeba zaparzyć kawę,
przywdziać uśmiech nr 3 i zatonąć w komputerze i dokumentach.

czwartek, 27 maja 2010

przez łaki, przez pola

Wrócił!!! Można odetchnąć z wielka ulgą. Sześć dni po terminie i dosłownie przez tytułowe łąki i pola, objazdami o których mu się nawet nie śniło (hmmm ponoć podróże kształcą), dziś w nocy mój Tata wrócił do domu. W końcu mogę przestać spać z telefonem w dłoni i z uporem maniaka oglądać prognozy pogody.

Trzeba to uczcić. Ja dokonam zakupu czerwonego wina, a szanowny mąż Adam dokona (oj co to będzie) upieczenia lasagne.

Dzisiaj ani kaszel, ani katar, ani paskudna pogoda nie zepsują mi humoru :)

czwartek, 20 maja 2010

wieczorne rozważania znad ferwexu i deski do prasowania

Nie mówmy o zmartwieniach to nie jest dobry temat
one są zawsze chcesz czy nie
pomówmy o nas samych
poczyńmy WIELKIE plany
być może kiedyś spełnią się :)


i planująca zaniosła się kaszlem

wtorek, 18 maja 2010

najwyższa pora

Muszę coś zmienić - już teraz, natychmiast - pomyślała i zadzwoniła do fryzjera.
Na bardziej wiekopomne zmiany przyjdzie pora, ale jutro, może pojutrze, a na dzisiaj fryzjer wystarczy.

środa, 12 maja 2010

ciągle pada :)

Chwilowo zostałam zwolenniczką deszczu (sic!). Śledzę wszelakie prognozy pogodowe - jest nadzieja na opady - nie trzeba zapychać torebki opakowaniami chusteczek higienicznych :) i tak codziennie.
Moje zamiłowanie do prognoz pogodowych zakończy się w połowie czerwca.
A na razie niech żyją parasole, kurtki przeciwdeszczowe i spacery w deszczu :)

piątek, 30 kwietnia 2010

wiosna ach to ty

Przyszła ciepła, słoneczna, wiosna, a wraz z nią tony pyłków.
są wszędzie: w domu, w pracy, w drodze z/do pracy, WSZĘDZIE.
Nie widzę, nie czuję, kicham i kaszlę.

Z dumą (że udało nam się wytrzymać) i nieskrywaną przed otoczeniem radością zaczynamy dzisiaj z szanownym mężem Adamem obchody zakończenia tego TIT* kwietnia.
Najgorszego jaki pamiętam, z natłokiem problemów i zmartwień.
Na obchody serdecznie zapraszamy :).

jutro przyjdzie maj i zrobi się tak pięknie :). Uwielbiam maj na równi z październikowymi złotymi liśćmi.

*wstawić którekolwiek ze znanych słów, powszechnie uznawanych za obelżywe

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

krzyki ze łzami w tle

Po raz pierwszy w pracy oberwałam...
Po raz pierwszy na mnie NAWRZESZCZANO...
Po raz pierwszy w pracy poleciały łzy...
Po raz pierwszy w życiu musiałam czyścić zamazane od łez okulary...
Po raz pierwszy życzę pracy w tym miejscu i z tym człowiekiem najgorszemu wrogowi...
Dzięki Bogu, że istnieje Szef, który potrafi bez osobistych sympatii ocenić sytuację nie zważając na krzyk w postaci: "co z tego, że ONA ma racje, gówniara jedna..." (ta ona to ja we własnej osobie.
Dzięki Bogu za najlepszą z przyjaciół, która w pracy mogła odebrać telefon, za nim zdążyłam złożyć podanie o zwolnienie.

Dzisiaj Szef nie pytał o nic, ale jutro przyjdzie mi wszystko wyjaśnić i chyba uczynię to w ogromnych okularach przeciwsłonecznych i arsenałem laków uspokajających (ciekawe, czy można jakieś nabyć bez recepty i to szybko).

piątek, 23 kwietnia 2010

W pracy przywitała mnie zadyma - kłótnia na temat wywiadu z pewnym politykiem, pewnej partii, na temat niedawnej tragedii. Nie ma nic gorszego niż 4 kłócących się mężczyzn.
Chyba zaszyje się w ciemnym kąciku z kubkiem kawy i przeczekam do 15.00.
Jestem po stronie szanownego męża Adama, który wczoraj wieczorem stwierdził:
- dla mnie polityka jest jak parówki, wolę nie wiedzieć co ma w środku.

W torebce mam "Szóstą klepkę", wykopaną podczas porządków w moim starym pokoju i nie zawaham się czytać jej dzisiaj ukradkiem, a co! Raz w miesiącu chyba mogę być leniuchem?

niedziela, 11 kwietnia 2010

miał to być samotny weekend, ale nie jest samotny tylko smutny, bardzo smutny...

piątek, 9 kwietnia 2010

samotny weekend

Trudno jest oderwać się o 6.15 od placów szanownego męża Adama zwłaszcza, gdy ów mąż zostawia mnie na cały weekend :( w celu dręczenia studentów. Cel szczytny, przecież trzeba szerzyć informatyczną wiedzę.
Dość szybko pojawiającą się tęsknotę (zjawisko to, w moim przypadku przyjmuje różne wielkości wskazania, w zależności od pory dnia) można delikatnie zmniejszyć za pomocą telefonu, ale w takie weekendy występuje o wiele gorsze zjawisko: gdy jestem sama, w naszym domu grasują dzikie bestie, baboki i dytko (one na pewno tylko czekają aż Adam opuści mieszkanie!)
Potrzebuje jakiegoś sposobu na samotny weekend/ewentualnie pogromcy duchów!

czwartek, 8 kwietnia 2010

spacerowa wiosna tralala






Las nadal jesienno - zimowy hmmmmmm






środa, 31 marca 2010

było miło, ale się skończyło

13 urlopowych dni minęło stanowczo za szybko.
6.15 budzik dał bardzo głośny sygnał - wstawaj natychmiast.
Pogoda postanowiła smucić się ze mną i przywitała mnie po urlopie zimnem i deszczem.
Znów to samo - kasztanowe drzwi, brudno szaro-żółta klatka schodowa, ten sam uśmiechnięty sąsiad na żółto-ognisto-czerwonym przystanku, czerwony charczący autobus, czarna ścieżka przez brudno zielony park, szary budynek, białe drzwi, zielone ściany, brązowe biurko, niebieska szmatka do okularów, sprawdzenie zawartości czerwono - niebieskich segregatorów, srebrny monitor oblepiony żółtymi karteczkami zapisanymi różowym flamastrem (nawet mój zastępca się do nich przyzwyczaił), pomarańczowy czajnik, zapach porannej kawy (uwielbiam zapach parzonej kawy, ale w zaciszu domowym bardziej zachwyca - stanowczo polecam - hmmmmm, a może istnieje odświeżacz powietrza o takim zapachu) unoszący się z biało-czarnego kubka z łaciata krową:), jeszcze tylko odsunąć pistacjowe żaluzje - ach moje miejsce - przez 40 godzin tygodniowo.
Stanowczo wolę pokonywać tą drogę w odwrotnej kolejności.

Na powitanie otrzymałam jabłka i pomarańcze w towarzystwie małego skromnego batonika kit-kat(obowiązkowo z dodatkiem masła orzechowego) :).
Lubię współpracowników.......hmmmmmmmm, chyba się za bardzo rozpędziłam, lubię niektórych współpracowników, nie-niektórych wystarczy, że toleruje.

środa, 24 marca 2010

urlop

W dziwnym terminie, nie wybranym przez urlopo-biorcę, ale przez sytuację, można by rzec, rodzinną.
Prawie dwa tygodnie bez mojego biurka, monitora oblepionego żółtymi karteczkami i kubka z czarno - białą krową (od mojej Andzi).
Na ten czas przebywa z nami cudowna, mała blondyneczka (póki co przed zdjęciami chowa się za firanką, ale ja ją jeszcze dopadnę):


a wraz z nią cała różowa menażeria:


wesoło (w końcu) i wiosennie się zrobiło, więc uciekamy na spacer (kolejny).

piątek, 19 marca 2010

ech

Każdy ma czasem taki dzień (mam nadzieję), że chciałby cofnąć się o kilkanaście lat,
a najlepiej do wczesnych lat szkoły podstawowej, hmmmmmm może nawet do przedszkola.
Nie martwić się o tyle spraw na których bieg i tak nie ma wpływu, nie myśleć o wielu trudnych dziwactwach tego życia.
Łatwiej było w piątkowe wiosenne popołudnia wraz z najwspanialszym z braci biegać po łąkach i budować leśne chatki, szukać leśnych duchów, a wieczorem czytać bajki, a płakać tylko przez rozbite kolana, niż czekać na takie popołudnia jak dzisiejsze, kiedy życie może tak strasznie się zmienić.

Do cholery przecież jego problemy są moimi problemami - nie można o nich nie myśleć.
Mam 15 minut przerwy w pracy - idę do parku na spacer !!!!!!!! - trzeba sobie pod nosem poprzeklinać i to ostro.

Muszę kupić różowe okulary

środa, 10 marca 2010

o nie !!!!!!!!!!

Jednak nie istnieje coś takiego jak maksymalna wartość dla poziomu mojej porannej nieprzytomności.
Bliższe przedstawienie sytuacji nastąpi dopiero po opanowaniu zaspanego, ale gromkiego śmiechu i wypiciu dużej mocnej kawy na pobudzenie.
(powyższe napisano po dotarciu do miejsca pracy, o godzinie zbyt wczesnej, żeby chcieć patrzeć na zegarek)


Śmiech opanowany i kawa spożyta.
Czy możliwe jest otrzymanie kary za brak biletu, gdy się go posiada, a przy tym oskarżenie o podawanie fałszywych danych ewentualnie posługiwanie się fałszywymi dokumentami (których przecież przy sobie nie miałam - ale widać policjant wie lepiej)??.
Odpowiedź jest prosta.
Jest to możliwe jeśli zamiast torebki czerwonej weźmie się brązową - i tyle - atrakcje gwarantowane.

czwartek, 4 marca 2010

głodny telefon

Poranna nieprzytomność osiągnęła dzisiaj wartość maksymalną (oby).
Ja wszystko rozumiem, ale żeby telefon chował się przede mną w lodówce i to miedzy pomidorami a biały serem. Wiem, że on głodny, że bateria prawie wyczerpana, ale żeby tak brutalnie o 7.00 siedzieć już w lodówce, a ja go szukałam od 15 minut. Dobrze, że po świeże pieczywo nie poszedł.

Urlop, urlop. Ja chcę urlop!!!

wtorek, 23 lutego 2010

to juz było i nie wróci więcej :)

Dzisiaj, wczesnym popołudniem pożegnałam się na zawsze z miejscem dumnie zwanym uniwersytetem.
Tak po prostu zostałam magistrem inżynierem, jak powiedział najlepszy, z braci "siostra ty to umiesz trzymać język za zębami" - o dzisiejszym wydarzeniu wiedziały dwie bardzo ważne osoby: najlepszy z mężów i najlepszy przyjaciel.
Ten uśmiech najlepszej z Promotorów i szczere gratulacje...
Po kilku godzinach, gdy wszyscy, którzy powinni wiedzieć - wiedzą, gratulują, cieszą się, mogę przytulić się do szanownego męża Adama i konsumować Andziowe alkoholowe pozostałe dobra weselne i uśmiechnąć się do tego, co czeka teraz na mnie, na Niego, na Nas...

poniedziałek, 22 lutego 2010

EGZAMINNNNN

Ania Shirley powiedziałam do Maryli Cuthbert: słońce wzejdzie jutro i zajdzie bez względu na to, czy zdam jutro egzamin czy nie.

Słońce nad moją głową też. Świat się nie zawali, nie zmieni.
Ach, co to będzie - jutro :)

piątek, 12 lutego 2010

Od godziny 18.00 królować będzie malinówka domowej roboty (jeśli taka jak przed rokiem o tej samej porze dnia i nocy, to dobrze, że jutro jest wolna sobota)
Niech przynajmniej na jeden wieczór te parszywe notatki znikną sprzed moich oczu, ale już!!!!!!!!!!!

piątek, 5 lutego 2010

ślub

Ślub mojej Andzi, Anusi, przyjaciela, prawie siostry, wariata i pomysłowego Dobromira.
Jutro, już jutro.
Jej świat zmieni się za równe 24 godziny.
Moja kochana Ania...

piątek, 22 stycznia 2010

zielono mi

Piękny zimowy wieczór: termometr monotonnie wskazuje -10, a mnie zielono jest: gorąca zielona herbata parzy dłonie przez wielki zielony kubek, a mięciutka, ciepła, ogromna zielona bluza szanownego męża Adama grzeje plecy, a na dokładkę jeszcze wielkie puchate, mocno jaskrawe, zielone skarpety ech...byłoby tak cudownie,
gdybym jeszcze zamieniła zieloną bluzę na ciepłe plecy jej właściciela,
ale przecież wykresy radarowe spoglądają tak złowrogo z monitora, przypominając o nadchodzących ciężkich dniach...
a niech tam i tak zielono mi :).

niedziela, 17 stycznia 2010

Bywają czasem takie dni, kiedy człowiek ma ochotę używać tylko słów uważanych powszechnie za obelżywe, ewentualnie możne mieć ochotę na wystawienie niektórych członków rodziny na allegro.
Idę na spacer zanim, całkiem niechcący, dokonam czynu zabronionego.

wtorek, 12 stycznia 2010

Jak skończyć studia i nie zwariować i być zawsze wypoczętym i wyspanym?
Oto są pytania.
Może za pół roku znajdę odpowiedź w modelu szeregu przekrojowo czasowego zintegrowanego w stopniu pierwszym?!

czwartek, 7 stycznia 2010

wolny dzień

Jeden wolny dzień, a wystarczy żeby nie mieć worków pod oczami i nagle okazuje się też, że ziemisto biały kolor nie jest naturalnym kolorem mojej cery.
Jeszcze tylko wizyta u fryzjera i mogę jutro wracać do pracy jako nowo narodzona.
Tylko niech jeszcze mąż wyda parę ochów i achów o mojej nowej fryzurze i będzie jeszcze lepiej.