czwartek, 15 lipca 2010

koniec...

One towarzyszyły mi zawsze, w chwilach dobrych i złych,
na wagarach, na wakacjach u dziadków, na zakończenie roku szkolnego,
ale przecież już połowa lipca...
W upale, ostatkiem sił przybyło pogotowie truskawkowe i próbowałam ratować się domowym świeżym dżemem i musem, ale to na nic - moje truskawki na rok odeszły.

Szanowny mąż Adam próbuje leczyć moje zgryzoty za pomocą nektarynek i lodów waniliowych.

Już zawsze zapach truskawek rwanych z krzaczka będzie mi się kojarzył z nadchodzącym latem, wakacjami, wolnością i jeszcze ten niepowtarzalny zapach dżemu
gotującego się w babcinej kuchni...

3 komentarze:

  1. ach... babcie zawsze coś smacznego ugotują, pieczą :D Moja jest mistrzynią w pieczeniu ciast, niestety co raz rzadziej piecze :(

    OdpowiedzUsuń
  2. eee tam truskawki... teraz sezon na MALINY!!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. i niedługo rozpocznę produkcję nalewki malinowej :)

    OdpowiedzUsuń