We wtorki i czwartki przed 8.00 Ania trafia do Babci, a Wojtek z mamą do przychodni rehabilitacyjnej.
Wojtek ćwiczy mniej lub bardziej chętnie, później robimy zakupy, bo my przecież na końcu cywilizacji mieszkamy i skoro już zawitaliśmy do centrum, to korzystamy. Gdy pogoda jest ładna, a wiecznie rozpieszczający "Dziadzio Bysio" ma wolny dzień, Ania chce zostać u Babci.
Droga powrotna jest nienaturalnie cicha. Wojtek po ćwiczeniach przesypia ciurkiem kilka godzin. Nikt nie śpiewa na całe gardło o dzielnym strażaku Samie, nie trzeba podawać spadających zabawek i czytać bajek. W domu jest nienaturalnie cicho. Nie muszę dzielić uwagi na pół, sprawdzać czy Ania nie karmić Brata filcową kanapką z Ikei albo czy ktoś nie nadepnie turlającego się niemowlaka, który czai się na kolekcje smoków pozostawioną pod stołem. Czytam jedna bajkę, bez tłumaczenia, że teraz będzie o warzywach a potem o Filemonie, ale nikt nie wierci się na drugim kolanie, nie słyszę "posuń się Jutuś".
Spacer tez jest nienaturalny, tak porostu wózkiem alejkami, bez kamyków, patyków i szukania wiewiórki. Wojtek jest dziwnie spokojny i niechętny do zabaw, turla się w ulubione miejsce i pozostaje tam przez dłuższy czas.
Gdy Młodszy Brat znowu śpi mogę czytać, prasować, telefonować nie nasłuchując, czy w mniejszym lub większym łóżku ktoś się obudził a wcześniej nie tłumaczyć dlaczego nie będą spać razem.
Co z tego, ze mogę skoro "coś" przeszkadza.
Po 17.00 trzaskają drzwi. Potem kolejne.
- Wstawaj - Ania zwisa przez ramę łóżeczka i blond czupryną łaskocze brata po twarzy. On to uwielbia. Śmieje się i gulgocze.
To niemożliwe, że jeszcze niedawno była tylko Ona, że wszystko było razy jeden. Byłam pewna, że pomnożenie przez dwa będzie nie do ogarnięcia.
Potem nastał październik i okazało się, że jednak się da.
Tylko czasem myślę o ucieczce na bezludną, bardzo spokojną wyspę, ale tylko na chwile.