środa, 31 marca 2010

było miło, ale się skończyło

13 urlopowych dni minęło stanowczo za szybko.
6.15 budzik dał bardzo głośny sygnał - wstawaj natychmiast.
Pogoda postanowiła smucić się ze mną i przywitała mnie po urlopie zimnem i deszczem.
Znów to samo - kasztanowe drzwi, brudno szaro-żółta klatka schodowa, ten sam uśmiechnięty sąsiad na żółto-ognisto-czerwonym przystanku, czerwony charczący autobus, czarna ścieżka przez brudno zielony park, szary budynek, białe drzwi, zielone ściany, brązowe biurko, niebieska szmatka do okularów, sprawdzenie zawartości czerwono - niebieskich segregatorów, srebrny monitor oblepiony żółtymi karteczkami zapisanymi różowym flamastrem (nawet mój zastępca się do nich przyzwyczaił), pomarańczowy czajnik, zapach porannej kawy (uwielbiam zapach parzonej kawy, ale w zaciszu domowym bardziej zachwyca - stanowczo polecam - hmmmmm, a może istnieje odświeżacz powietrza o takim zapachu) unoszący się z biało-czarnego kubka z łaciata krową:), jeszcze tylko odsunąć pistacjowe żaluzje - ach moje miejsce - przez 40 godzin tygodniowo.
Stanowczo wolę pokonywać tą drogę w odwrotnej kolejności.

Na powitanie otrzymałam jabłka i pomarańcze w towarzystwie małego skromnego batonika kit-kat(obowiązkowo z dodatkiem masła orzechowego) :).
Lubię współpracowników.......hmmmmmmmm, chyba się za bardzo rozpędziłam, lubię niektórych współpracowników, nie-niektórych wystarczy, że toleruje.

środa, 24 marca 2010

urlop

W dziwnym terminie, nie wybranym przez urlopo-biorcę, ale przez sytuację, można by rzec, rodzinną.
Prawie dwa tygodnie bez mojego biurka, monitora oblepionego żółtymi karteczkami i kubka z czarno - białą krową (od mojej Andzi).
Na ten czas przebywa z nami cudowna, mała blondyneczka (póki co przed zdjęciami chowa się za firanką, ale ja ją jeszcze dopadnę):


a wraz z nią cała różowa menażeria:


wesoło (w końcu) i wiosennie się zrobiło, więc uciekamy na spacer (kolejny).

piątek, 19 marca 2010

ech

Każdy ma czasem taki dzień (mam nadzieję), że chciałby cofnąć się o kilkanaście lat,
a najlepiej do wczesnych lat szkoły podstawowej, hmmmmmm może nawet do przedszkola.
Nie martwić się o tyle spraw na których bieg i tak nie ma wpływu, nie myśleć o wielu trudnych dziwactwach tego życia.
Łatwiej było w piątkowe wiosenne popołudnia wraz z najwspanialszym z braci biegać po łąkach i budować leśne chatki, szukać leśnych duchów, a wieczorem czytać bajki, a płakać tylko przez rozbite kolana, niż czekać na takie popołudnia jak dzisiejsze, kiedy życie może tak strasznie się zmienić.

Do cholery przecież jego problemy są moimi problemami - nie można o nich nie myśleć.
Mam 15 minut przerwy w pracy - idę do parku na spacer !!!!!!!! - trzeba sobie pod nosem poprzeklinać i to ostro.

Muszę kupić różowe okulary

środa, 10 marca 2010

o nie !!!!!!!!!!

Jednak nie istnieje coś takiego jak maksymalna wartość dla poziomu mojej porannej nieprzytomności.
Bliższe przedstawienie sytuacji nastąpi dopiero po opanowaniu zaspanego, ale gromkiego śmiechu i wypiciu dużej mocnej kawy na pobudzenie.
(powyższe napisano po dotarciu do miejsca pracy, o godzinie zbyt wczesnej, żeby chcieć patrzeć na zegarek)


Śmiech opanowany i kawa spożyta.
Czy możliwe jest otrzymanie kary za brak biletu, gdy się go posiada, a przy tym oskarżenie o podawanie fałszywych danych ewentualnie posługiwanie się fałszywymi dokumentami (których przecież przy sobie nie miałam - ale widać policjant wie lepiej)??.
Odpowiedź jest prosta.
Jest to możliwe jeśli zamiast torebki czerwonej weźmie się brązową - i tyle - atrakcje gwarantowane.

czwartek, 4 marca 2010

głodny telefon

Poranna nieprzytomność osiągnęła dzisiaj wartość maksymalną (oby).
Ja wszystko rozumiem, ale żeby telefon chował się przede mną w lodówce i to miedzy pomidorami a biały serem. Wiem, że on głodny, że bateria prawie wyczerpana, ale żeby tak brutalnie o 7.00 siedzieć już w lodówce, a ja go szukałam od 15 minut. Dobrze, że po świeże pieczywo nie poszedł.

Urlop, urlop. Ja chcę urlop!!!