sobota, 31 marca 2012

Świąteczne porządki

Jak wszyscy, to wszyscy

środa, 28 marca 2012

Miało być z Sąsiadką w tle, to będzie

Póki co, mieszkamy na osiedlu, gdzie widok kobiet/mężczyzn biegających z wózkami, b za rowerkami z potomstwem, uciekającymi kilkulatkami nikogo nie dziwi, prawie nikt nie zwraca też uwagi na balkonowe suszarki uginające się pod pieluchami, dziecięcymi ubrankami, czy pościelą. No właśnie, prawie nikt. W okolicach ubiegłorocznych wakacji kiedy przebywałam w jedynej słusznej pozycji horyzontalnej Mąż przed wyjściem do pracy rozwiesił pranie. Został wcześniej przeszkolony na temat segregacji - co do suszarni, do łazienki, a co może schnąć za oknem i pachnieć wiatrem ;). Rozwiesił i pojechał. Po pewnym czasie od obserwacji sufitu oderwał mnie dzwonek do drzwi.
- Mamy taką piękną suszarnię, a państwo bieliznę suszą za oknem. Wszyscy coś wywieszają, a na to dzieci patrzą. Pan X (padło jeszcze mi wtedy nieznane nazwisko osoby odpowiedzialnej za wszelakie dziwne nakazy i zakazy w budynku) powinien wnieść o jakieś zarządzenie.
Wyjaśniłam Sąsiadce, że niestety nie naprawię naszego błędu wcześniej niż o 16.00 i to rękami Męża i pożegnałam się.
Wystraszona, jakie osobiste fragmenty mojej garderoby podziwiają od rana sąsiedzi, wyjrzałam za okno. Hmm rzeczywiście całe mnóstwo rozwieszonej bielizny, ale POŚCIELOWEJ.
Tak poznałam moją pierwszą osobistą, wszechwiedzącą, ciekawską do granic możliwości Sąsiadkę.
W minioną sobotę Mąż rozwiesił firanki i wrócił ucieszony do mieszkania.
- No to teraz będzie prawdziwe zgorszenie. Najpierw wywieszaliśmy pościel a teraz te firanki za którymi nie wiadomo jakie bezeceństwa się dzieją.



Pierwsza część posta została napisana prawie rok temu (zapomniałam, byłam wtedy taaaaaaaka zajęta) i niechcący odnaleziona podczas wiosennych porządków na pulpicie. Bieżące sprawy może innym razem?

środa, 14 marca 2012

6 miesięcy i 6 dni

Nie chciałam być już w takiej sytuacji. Było mi dobrze za moim biurkiem, z moimi papierzyskami. To zachciało się.
A teraz czekają mnie rozmowy kwalifikacyjne, jakieś konkursy, etapy, cv, listy motywacyjne. Zachciało się, to teraz mam.

A teraz niech mi ktoś wytłumaczy o co chodzi z tym urlopem wychowawczym, czy jak ostatnio się dowiedziałam "siedzeniem" w domu z dzieckiem ;).
Kiedy w styczniu, podczas mojego wychodnego na kawę z Ciotką Anką, Mąż lansował się z wózkiem po osiedlowych alejkach zaczepiła go nasza WSZYSTKOWIEDZĄCA sąsiadka mama ślicznej 1,5 rocznej dziewczynki. Po pierwszych grzecznościach przeszła od razu do wyjaśnienia kwestii mojej nieobecności przy tymże wózku. Po wyjaśnieniu, że przyzwyczajamy Anię stopniowo do mojej nieobecności, bo za parę tygodni wracam do pracy wypaliła: i co tak dziecko samo zostanie na pastwę losu, ale skoro żona pracę woli.
Taaa. Bo przecież zostawię Córkę w łóżeczku i wyjmę po 8 godzinach. No może jeszcze zostawię jej kilka pieluch na zmianę i butelek mleka, a poza tym do pracy to wszyscy tak dla przyjemności chodzą.
Sąsiadka przez pewien czas przestała mówić mi dzień dobry ;).
Nadszedł marzec. Wtorkowy poranek, ta sama sąsiadka, ale operatorem wózka jestem ja.
"Pani jeszcze nie w pracy" - zaczęła od razu bez wstępu. Krótko wyjaśniłam, że najbliższe tygodnie spędzę z Anią. "To stać Państwa na taki luksus?" - pokręciła głową nad wózkiem.
Wracam do pracy źle, nie wracam też źle.
Popołudniu miałam nieszczęście spotkać tę samą sąsiadkę i dostać reprymendę w kwestii żywienia Córki, ale o tym może innym razem. Wytrzymacie jeszcze jedną opowieść o sąsiadce?

wtorek, 6 marca 2012

Wizyta zaliczona. Córka wzorowo skopała lekarza (dosłownie), pokazała umiejętności odpowiednie dla swojego wieku (te hałaśliwe także) aż wszystkim w gabinecie szczęki opadły co najmniej do kolan, dała się ubóstwiać przez ryżego sześciolatka odwzajemniając się mnóstwem uśmiechów, była całkowicie odporna na zaczepki ze strony mamy amanta.
U schyłku szóstego miesiąca życia Córka "dogoniła" rówieśników.
Amnestia na co miesięczne badania ogłoszona :).
Jeszcze tylko za tygodni trzy lekarz zwracający się do Ani "mój ty wielki mądry człowieku" przybije pieczątkę i pewien nieciekawy rozdział zamyka się za nami z trzaskiem. Oklaski dla Ani proszę.
Za kciuki bardzo dziękuję :)

A teraz z serii "kocham kolejki do lekarza".
Nadal nie wstąpiliśmy do klubu "Które dziecko ma więcej wałeczków" i pytań: śliczna dziewczynko pewnie niedługo trzy miesiące skończysz? lub obowiązkowe ile waży, ważyła (jak w kolejce w sklepie mięsnym) udawaliśmy bardzo niekulturalnie,że nie słyszymy - kolorowe rybki były ciekawsze.

czwartek, 1 marca 2012

Odkąd w naszym życiu pojawił się Kurczak w pisaniu posta bardzo pomocny okazał się edytor tekstu ;) Bo nigdy nie wiadomo co ptaszek knuje.*
Ale ja nie o tym miałam.
Zaczęło się w styczniu od delikatnej propozycji: może by tak pani na urlop wychowawczy (schemat co będzie Po został omówiony w marcu ubiegłego roku zaraz po przekazaniu radosnej nowiny szefostwu) a potem to przecież z pani wykształceniem każdy pracodawca bla bla bla. Z resztą przecież Pani macierzyński miała skończyć później (no tak, bo to przecież ja decydowałam) termin porodu podała Pani inny (zapomniałam Córkę o plany zapytać). Itd.
Stałam się osobą sprawującą opiekę nad dzieckiem do lat 3.
Życie nam to trochę skomplikowało.
Zagraniczny Brat wyszedł z niemoralną propozycją mieszkaniową z której najprawdopodobniej skorzystamy i na Ciotkę Ankę też można liczyć (jak zawsze).
Póki co daję radę. Jakoś.

Jeżeli KTOŚ ma jutro wolne kciuki to proszę za Anię trzymać. Jutro co miesięczne badanie z okazaniem wyników Kurczaka.

* zaczęłam pisać o 7.30 po wyprawieniu najstarszego członka rodziny do pracy przy filiżance porannej z kofeiną a skończyłam o 17.00 przy poobiedniej bezkofeinowej