piątek, 27 grudnia 2013

Jak Wojtek pojawił się na świecie cz. II

O 18.00 podłączono po raz kolejny KTG. Co chwilę pojawiał się komunikat "kontynuuj badanie". Koło 19.00 położna oderwała zapis - niech pani nie opuszcza sali, pewnie zaraz będzie USG - zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać uciekła.
Po badaniu kazano nam podjęć decyzję o cc dzisiaj. Telefonicznie skontaktował się z nami nasz lekarz, który był już powiadomiony o sytuacji i nie pozostawił nam znudzeń. Nie mieliśmy wyjścia, poprosiłam tylko o narkozę, nie chciałam być przytomna.
 Sala porodowa, cewnik, dwa wenflony, kroplówki. Pojawił się anestezjolog (Andzia pamiętasz ;)).
Przekonał  mnie do znieczulenia podpajęczynówkowego ze względu na Syna, obiecał, że gdy tylko powiem zasnę. Po kilku minutach Wojtek był  już po drugiej stronie brzucha.
Pamiętam moment narodzin Ani, czekałam na jej krzyk. Tym razem było niestety inaczej.
- Ma Pani Synka, już po wszystkim - powiedział lekarz. Cisza...
Na parę sekund nad zasłoną pojawiła się szara kulka, ale krzyku nadal nie było. Nie potrafię nazwać tego, co czułam.
Słyszałam tylko irytujące wycie alarmu,  zrobiło się zamieszanie. Moje tętno oszalało, ciśnienie sięgało 200.

- To była bardzo dobra decyzja, zdążyliśmy w ostatniej chwili. Rano byłoby już za późno - nad ranem przyszedł do mnie lekarz, który streścił przebieg wydarzeń.
To był początek bardzo trudnego okresu, ale
udało się.
Zostałam mamą dwójki najwspanialszych, najdzielniejszych dzieci.

cdn.


sobota, 21 grudnia 2013

Jak Wojtek pojawił się na świecie cz. I

Pomiędzy 28 a 30 października jest jeden dzień, tylko 24 godziny. Dla mnie wielka przepaść, jak ogromna uświadomiłam sobie dopiero wczoraj, przeglądając zdjęcia w aparacie.
28 - Ania tarza się w liściach na trawniku, Ania wsiada do samochodu Dziadka obowiązkowo najpierw na przednie siedzenie - musi kierować, za chwilę już zapięta w foteliku razem z Tolą odjeżdża.
30 - zdjęcie kartki przyklejonej do inkubatora - S- ski SYN Edyty, wieczorem pielęgniarka dopisała Wojtek.
W poniedziałek  28, wieczorem byłam umówiona na cotygodniową* wizytę u lekarza. Rano Ania udała się do Dziadków, a ja wyprasowałam tonę niemowlęcych ubranek i pościeli. Popołudniu powiadomiłam Męża, że oto rozpoczynam błogie lenistwo, aż do grudnia będę tylko tyła i podziwiała rosnący brzuch.
Wieczorem lekarz zaklął patrząc w monitor.
- Idziemy do sekretariatu, dostanie pani skierowanie do szpitala, jutro proszę się stawić o 7.30.
Ze skierowaniem w dłoni udaliśmy się na KTG. Położna zerkała podejrzliwie na zapis, a mi łzy ciekły po policzkach. Znowu miałam zostawić Córkę. Adam próbował mnie rozśmieszyć. Lekarz wrócił z kolegą, który 4 tygodnie wcześniej przyjmował mnie do szpitala.
- O witam! Pani S jutro proszę być koniecznie na czczo, oj co to za mina, trochę pani z nami zostanie, najprawdopodobniej do końca, ale na grudzień proszę nie liczyć, a jak Córeczka?
Obejrzeli zapis i orzekli, że mogę wrócić rano, podkreślając, że tylko ze względu na Anię.
Z obłędem w oczach zrobiliśmy zakupy na moje tygodnie szpitalne. W McDonald (bez komentarza proszę, ja w ciąży byłam) zjedliśmy pożegnalną kolację ustalając plan na najbliższe tygodnie.
Rano pożegnaliśmy się z Anią. W drodze do szpitala, przypomniałam sobie słowa lekarza
- Ja nie chcę urodzić w listopadzie, to taki paskudny miesiąc.
- Zawsze to lepiej niż październiku. Będziemy hucznie obchodzić andrzejki.
Mieliśmy dobre humory.
W szpitalu po wypełnieniu dokumentów i rozmowie z przemiłą położną i okropnym badaniu przez na szczęście sympatycznego lekarza nabrałam pewności, że wszystko skończy się dobrze, a może nawet za kilka dni będę w domu, ale poszliśmy na USG i już nic nie było dobrze.
Usłyszałam,  że w najbliższym czasie ciąża musi się skończyć, że jest źle, podkreślił, że nie miałam na to wpływu i że bardzo mu przykro.
Potem jeszcze dwóch lekarzy tłumaczyło nam co dzieje się z naszym dzieckiem.
Umieszczono mnie w sali przedporodowej (3 dziewczyny po terminie porodu i ja w 32 tc) i zalecono KTG co 2 godziny. Położna wypełniła dokumenty dotyczące dziecka i podkładała mi co raz to nowe do podpisania. Adam zadzwonił do pracy, że nie przyjedzie i do moich rodziców, żeby dowiedzieć się co z Anią, pojechał po pierogi (od wizyty w McDonald nic nie jadłam) i czekaliśmy grając w kółko i krzyżyk aż do18.00

cdn.













* w pierwszej połowie października urządziłam sobie wczasy na koszt państwa z powodu "rozpoczętej akcji porodowej", była pompa z fenoterolem i cała masa atrakcji. Po wybłaganym opuszczeniu szpitala posłusznie spotykałam się z lekarzem raz w tygodniu, czasem też w szpitalu, by dodatkowo skorzystać z KTG.