sobota, 21 grudnia 2013

Jak Wojtek pojawił się na świecie cz. I

Pomiędzy 28 a 30 października jest jeden dzień, tylko 24 godziny. Dla mnie wielka przepaść, jak ogromna uświadomiłam sobie dopiero wczoraj, przeglądając zdjęcia w aparacie.
28 - Ania tarza się w liściach na trawniku, Ania wsiada do samochodu Dziadka obowiązkowo najpierw na przednie siedzenie - musi kierować, za chwilę już zapięta w foteliku razem z Tolą odjeżdża.
30 - zdjęcie kartki przyklejonej do inkubatora - S- ski SYN Edyty, wieczorem pielęgniarka dopisała Wojtek.
W poniedziałek  28, wieczorem byłam umówiona na cotygodniową* wizytę u lekarza. Rano Ania udała się do Dziadków, a ja wyprasowałam tonę niemowlęcych ubranek i pościeli. Popołudniu powiadomiłam Męża, że oto rozpoczynam błogie lenistwo, aż do grudnia będę tylko tyła i podziwiała rosnący brzuch.
Wieczorem lekarz zaklął patrząc w monitor.
- Idziemy do sekretariatu, dostanie pani skierowanie do szpitala, jutro proszę się stawić o 7.30.
Ze skierowaniem w dłoni udaliśmy się na KTG. Położna zerkała podejrzliwie na zapis, a mi łzy ciekły po policzkach. Znowu miałam zostawić Córkę. Adam próbował mnie rozśmieszyć. Lekarz wrócił z kolegą, który 4 tygodnie wcześniej przyjmował mnie do szpitala.
- O witam! Pani S jutro proszę być koniecznie na czczo, oj co to za mina, trochę pani z nami zostanie, najprawdopodobniej do końca, ale na grudzień proszę nie liczyć, a jak Córeczka?
Obejrzeli zapis i orzekli, że mogę wrócić rano, podkreślając, że tylko ze względu na Anię.
Z obłędem w oczach zrobiliśmy zakupy na moje tygodnie szpitalne. W McDonald (bez komentarza proszę, ja w ciąży byłam) zjedliśmy pożegnalną kolację ustalając plan na najbliższe tygodnie.
Rano pożegnaliśmy się z Anią. W drodze do szpitala, przypomniałam sobie słowa lekarza
- Ja nie chcę urodzić w listopadzie, to taki paskudny miesiąc.
- Zawsze to lepiej niż październiku. Będziemy hucznie obchodzić andrzejki.
Mieliśmy dobre humory.
W szpitalu po wypełnieniu dokumentów i rozmowie z przemiłą położną i okropnym badaniu przez na szczęście sympatycznego lekarza nabrałam pewności, że wszystko skończy się dobrze, a może nawet za kilka dni będę w domu, ale poszliśmy na USG i już nic nie było dobrze.
Usłyszałam,  że w najbliższym czasie ciąża musi się skończyć, że jest źle, podkreślił, że nie miałam na to wpływu i że bardzo mu przykro.
Potem jeszcze dwóch lekarzy tłumaczyło nam co dzieje się z naszym dzieckiem.
Umieszczono mnie w sali przedporodowej (3 dziewczyny po terminie porodu i ja w 32 tc) i zalecono KTG co 2 godziny. Położna wypełniła dokumenty dotyczące dziecka i podkładała mi co raz to nowe do podpisania. Adam zadzwonił do pracy, że nie przyjedzie i do moich rodziców, żeby dowiedzieć się co z Anią, pojechał po pierogi (od wizyty w McDonald nic nie jadłam) i czekaliśmy grając w kółko i krzyżyk aż do18.00

cdn.













* w pierwszej połowie października urządziłam sobie wczasy na koszt państwa z powodu "rozpoczętej akcji porodowej", była pompa z fenoterolem i cała masa atrakcji. Po wybłaganym opuszczeniu szpitala posłusznie spotykałam się z lekarzem raz w tygodniu, czasem też w szpitalu, by dodatkowo skorzystać z KTG.

2 komentarze: