28 września 2009 r., a był to poniedziałek, w okolicach godziny BARDZO porannej zadzwoniłam do przyjaciela mojego:
- No rzesz ja pie...dole, ja w sobotę wychodzę za mąż!!!
- Tak, słyszałam o tym, nawet będę Twoim świadkiem. Szybko sobie to uświadomiłaś.
Po czym ziewnęła i się rozłączyła, a ja dalej myślałam ;) i z wrażenia pomyliłam autobusy i tylko 40 minut spóźniłam się do pracy, przez co do końca tygodnia szanowny Szef przyjeżdżał po mnie rano, bo twierdził, że jakaś taka nieprzytomna jestem ;), a ja po prostu, po 6 miesiącach uświadomiłam sobie, że wychodzę za mąż.
Dzisiaj jest 28 września i tak jak rok temu pada okropny deszcz, ale nikomu nie przeklinałam rano w słuchawkę, a mąż zawiózł mnie do pracy...
To strasznie fajnego masz szefa :D
OdpowiedzUsuńNa szefa nie narzekam, ale wolę gdy męża jak podwożącego ;). Kasiu wracaj szybko ze swoim blogiem w nowej odsłonie, bo się doczekać nie mogę :)
OdpowiedzUsuńHeheh, tak, jak większość ludzi. Coś się zebrać w sobie nie mogę, ale obiecuje, że się pojawię :)
OdpowiedzUsuń