piątek, 25 listopada 2011

Jest park w moim rodzinnym mieście w którym spędzałam z bratem i tatą sobotnie popołudnia w dzieciństwie - pewnie do tej pory pod drzewami można by znaleźć zakopane przez nas skarby. W liceum wraz z teraźniejszą panią architekt, teraźniejszym poważnym wiolonczelistą i przyjacielem, który niestety dorosłości z nami nie doczekał spędzałam najlepsze wagary - planując pomaturalną wolność (nasze nazwiska w dzienniku występowały kolejno po sobie - oj bardzo ciężko było wytłumaczyć nieobecność całej czwórki). Zamiast uczyć się do czerwcowych egzaminów z najlepszym przyjacielem obserwowałam ćwiczący między alejkami miejscowy klub piłkarski ;). Tam leżąc na trawie planowałam swoje wesele i nawet do głowy mi nie przyszło, że za kilka lat będę o tych chwilach Komuś opowiadać



a opowiadam, czasem słysząc w aguuu w odpowiedzi i nie dowierzając, że to wszystko dotyczy mnie. Uwielbiam te chwile i tegoroczną jesień.
Dobrze, że moja towarzyszka nie rozumie, co to wagary i ucieczka z języka polskiego ;)

2 komentarze: