wtorek, 29 marca 2011

Przeprowadzeni

jesteśmy. Od soboty. Dobrze nam (póki co).
Przeprowadzka, pomimo moich obaw i marudzenia (ich głównymi ofiarami byli szanowny mąż Adam i Ania), poszła sprawnie. Nie napracowałam się, zmęczenia nie czułam, ale w okolicach 22.30 zasnęłam na ławce w hipermarkecie, oparta o plecy Ani (to dopiero przyjacielskie wsparcie w każdej opcji).
Cieszymy się cichym mieszkaniem, śpiewem ptaków za oknem (już zapomniałam, że w mieście też jest to możliwe), trawnikami, alejkami pomiędzy blokami i oprócz nico rozkopanej drogi dojazdowej minusów na razie brak.

A ja:
- póki co dzielnie pracuje (tja właśnie w tej chwili);
- od lekarza dostałam cichy nakaz przytycia (nigdy nie myślałam, że będę miała takie zalecenia);
- przynajmniej trzy dni przed każdą wizytą u lekarza zaczynają mi się śnić drobne koszmary (dzisiaj ponownie broniłam pracy magisterskiej, podczas której dziekan mnie aresztował);
- i czekam...

2 komentarze:

  1. Cieszę się, że jest Ci tam lepiej. I oby to nie uległo zmianie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam śpiew ptaków za oknem... Zwłaszcza rano, skoro świt, kiedy mnie on budzi :)

    Dobrze, że Ci dobrze :)

    OdpowiedzUsuń