W dziwnym terminie, nie wybranym przez urlopo-biorcę, ale przez sytuację, można by rzec, rodzinną.
Prawie dwa tygodnie bez mojego biurka, monitora oblepionego żółtymi karteczkami i kubka z czarno - białą krową (od mojej Andzi).
Na ten czas przebywa z nami cudowna, mała blondyneczka (póki co przed zdjęciami chowa się za firanką, ale ja ją jeszcze dopadnę):
a wraz z nią cała różowa menażeria:
wesoło (w końcu) i wiosennie się zrobiło, więc uciekamy na spacer (kolejny).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz