13 urlopowych dni minęło stanowczo za szybko.
6.15 budzik dał bardzo głośny sygnał - wstawaj natychmiast.
Pogoda postanowiła smucić się ze mną i przywitała mnie po urlopie zimnem i deszczem.
Znów to samo - kasztanowe drzwi, brudno szaro-żółta klatka schodowa, ten sam uśmiechnięty sąsiad na żółto-ognisto-czerwonym przystanku, czerwony charczący autobus, czarna ścieżka przez brudno zielony park, szary budynek, białe drzwi, zielone ściany, brązowe biurko, niebieska szmatka do okularów, sprawdzenie zawartości czerwono - niebieskich segregatorów, srebrny monitor oblepiony żółtymi karteczkami zapisanymi różowym flamastrem (nawet mój zastępca się do nich przyzwyczaił), pomarańczowy czajnik, zapach porannej kawy (uwielbiam zapach parzonej kawy, ale w zaciszu domowym bardziej zachwyca - stanowczo polecam - hmmmmm, a może istnieje odświeżacz powietrza o takim zapachu) unoszący się z biało-czarnego kubka z łaciata krową:), jeszcze tylko odsunąć pistacjowe żaluzje - ach moje miejsce - przez 40 godzin tygodniowo.
Stanowczo wolę pokonywać tą drogę w odwrotnej kolejności.
Na powitanie otrzymałam jabłka i pomarańcze w towarzystwie małego skromnego batonika kit-kat(obowiązkowo z dodatkiem masła orzechowego) :).
Lubię współpracowników.......hmmmmmmmm, chyba się za bardzo rozpędziłam, lubię niektórych współpracowników, nie-niektórych wystarczy, że toleruje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz