Piątek - dzień w którym mama esz udaje się do świątyni nauki.
Trzeba przygotować wykład, a Córka oświadcza, że nie opuści mnie na krok, babcia się spóźnia, Męża i Taty jeszcze nie ma. Zaczynam robić głębsze oddechy.
O matko, a obiad! Córka nadal nie zmienia frontu! Gotujemy razem (chusta nadal rządzi). Córka zasypia (według przyzwyczajeń Ani można regulować zegary). Prezentacja zrobiona, laptop spakowany, ba nawet dwie prace semestralne sprawdzone.
Babcia przychodzi a ja staję się policjantem: nie dawaj czekolady, Ania nie może jeść zupy ze śmietaną (nie przesadzajcie śmietana to nie mleko). Albo wyjdę z domu albo skończę z hiperwentylacją.
Ubieram się bardzo szybko, by nie zauważyła.Ostatnie spojrzenie w lustro, już witam się z gąską.
I słyszę: zobaczmy dokąd poszła mama - ręce opadają. Ania płacze, uderza w drzwi. Muszę iść... (Sama tego chciałaś, tłucze się po głowie). Wracam o 21.00
Sobota, 6 rano zbieram książki, laptop i znowu ruszam ku chwale nauki! W sobotę jest bezpieczniej, Adam jest w domu. Wiem, że będzie im razem dobrze.
Wracam późnym wieczorem i śpiewam
ALE ZA TO NIEDZIELA, ALE ZA TO NIEDZIELA, NIEDZIELA BĘDZIE DLA NAS.
Taaa... Babcie są kochane i pomagają nam, jak mogą, ale czasami ręce opadają...
OdpowiedzUsuńJesteśmy wdzięczni, że nam pomaga, ale w kwestiach dziecięcych nie możemy się porozumieć, oj iskrzy.
OdpowiedzUsuń