piątek, 2 lipca 2010

week END

Koniec najcięższego tygodnia pracy (oby) w moim życiu pracownicy.
Nigdy nie zostanę pracoholikiem.
Nie potrafię pracować przez 11 godzin i nie dostać ataku głupawki i nie myśleć o wolnym weekendzie.
Z radością niemożliwą do opisania zamknęłam drzwi do pokoju nr 13 i powłócząc nogami udałam się do domu.
Najpierw przeprowadzka w pracy - latające kartki, zagubione dokumenty, wynoszenie, przenoszenie biurek, książek, komputerów i UPAŁ, WIELKI UPAŁ.
Potem dom, który już domem naszym nie jest.
Kartony, torby, plecaki - ciężko jest spakować dziewięć miesięcy życia małżeńskiego do kartonów i UPAŁ, WIELKI UPAŁ.

Muszę odreagować, a pomysłów brak.

I WCIĄŻ UPAŁ, WIELKI UPAŁ

1 komentarz:

  1. Popieram UPAŁ, WIELKI UPAŁ. Modle się od paru dni o choć kilka kropel deszczu. WYMODLIŁAM!!! na minut 5 :/

    OdpowiedzUsuń